poniedziałek, 10 sierpnia 2020

czyste ręce

 WHO zaleca pracownikom służby zdrowia mycie rąk według instrukcji, w ramach kampanii „Clean Care” prowadzonej od kilkunastu lat. Jak długo należy je myć? Organizacja proponuje, aby w czasie mycia rąk np. dwukrotnie zaśpiewać „Happy Birthday”

zdrowia więcej
Happy Birthday to You
Happy Birthday to You
Happy Birthday Dear (name)
Happy Birthday to You.

From good friends and true,
From old friends and new,
May good luck go with you,
And happiness too.



Nauka angielskiego od przedszkola jest zdobyczą świętujących jubileusz 30-lecia samorządów. Toteż dzieciaczki lepiej śpiewają angielską piosenkę urodzinową, niż narodowe „sto lat” imieninowe. Facebook i Google radzą na dzień dobry, jak bronić się przed wirusem. Że najważniejsze to powstrzymywać się przed tłumem. Traktować ludzi na odległość. Myć ręce. Nie dłubać w nosie, nie drapać się w głowę. A jak nie można obronić się przed tłumem - to założyć maskę. Tylko dlaczego za niemanie maski jest mandat, a nikt nie sprawdza czystości rąk?

Sorry za sarkazm, ale tak mnie myśl naszła, gdy oglądałam radosne fotki z przygotowania do powrotu do szkół. A nie, przepraszam. To nie jest moja myśl, ale myśl koleżanki – metodyka nauczania. I drugiej mojej koleżanki, powtarzającej, że cały ten angielski, którego nauczyła mnóstwo dzieci, to nic przy nauczeniu ich smarkania w chusteczkę i mycia rąk. Prócz moich koleżanek także  minister edukacji i Sanepid - również radzą ręce myć. Najwyraźniej jednak program czyste ręce, ma w narodzie taką popularność, jak inny rządowy program – czyste powietrze. 

I że nikt jeszcze nie napisał, ile czasu zajmie jednej klasie umycie rąk chociaż RAZ w ciągu dnia. Bo toaleta na piętrze na ogół jedna, umywalek w toalecie jest średnio 5, w klasie średnio 20 dzieci. Czyli: cztery tury, niech myją superszybko i sprawnie, czyli 2 minuty, to trzeba 8 minut na klasę. A przerwa trwa 5 minut. A klas jest na piętrze kilka lub kilkanaście. Jeśli szkoła i nauczyciele będą chcieli spełnić wymogi, to zamiast uczyć będą myć, wietrzyć i odkażać. Albo nie, bo w wiejskich szkołach - po pierwsze dzieci mało. Po drugie - przerwy po 10 minut. Czyli wiejskie szkoły mogą ratować naród przed piętnem „czerwonych powiatów”. Mają więcej umywalek i mniej smogu.

wtorek, 4 sierpnia 2020

oblicze śmierci


Śmierć z książek Pratchetta to bardzo fajny facet. I zabawny, nie straszny mu

zaraza
zgon
zgroza
zguba
zagłada
zgliszcza
skon
głód
wojna
apokalipsa
armagedon

Jak w niektórych opowieściach z wieków średnich, uosobienie Śmierci jest facetem. Nie jakimś tam drętwym safandułą, czy nadętym bufonem, ale sympatycznym odludkiem mieszkającym na krańcu świata. Takim, co mógł się pewnie dobrze bawić na dance macabre, gdzie pełnił funkcję wodzireja i nie mordował ludzi, z którymi tańczył.
Śmierć ze Świata Dysku
ma jeszcze inny spadek po średniowiecznych malowidłach. Nie chodzi piechotą, ale dosiada pięknego rumaka. Takiego, co to podkowami krzesze iskry na kamieniach. Żeby było śmiesznej, rumak ma na imię Pimpuś... Sam Śmierć wygląda raczej typowo: naga czaszka, błyszczące oczy, kości nieco pożółkłe, a wszystko otulone, obszernym, ciepłym płaczem. Chociaż raz wystroił się w rock’n’rollowe ubranka...
Pratchett obdarzył w swoich książkach Śmierć filozoficznym nastawieniem do swojej profesji. Wprawdzie nie cytuje on Konfucjusza, ale swoim zachowaniem dobitnie daje do zrozumienia, że przesłanie chińskiego myśliciela nie jest mu obce. Wie, że „Ten, kto ujrzy Drogę rano, może z ochotą umrzeć wieczorem.” Objeżdżający świat na Pimpusiu i spadający czasem ze swego rumaka Śmierć, mógłby też pewnie cytować XIV Dalajlamę.
Za każdym razem przypomina wszak, że „śmierć jest naturalną częścią życia i wcześniej czy później każdemu przyjdzie stawić jej czoła. Póki żyjemy, możemy podejść do niej na dwa sposoby: ignorować ją bądź śmiało spojrzeć w oczy perspektywie własnej śmierci i, trzeźwo o niej myśląc, spróbować zmniejszyć cierpienia, jakie ze sobą przyniesie. Równie ważne, jak przygotowanie się do własnej śmierci, jest pomaganie umierającym.”
Takie stwierdzenia znudziłyby młodego czytelnika. W realnym świecie uczymy się jak się bogacić, zdrowo żyć, czasem wspomina się nawet o moralności, ale
śmierci się nie zauważa.
Umieramy najczęściej w szpitalach, z dala od rodziny i przyjaciół, zdani na samych siebie, pozbawieni ciepła i czułej opieki. Kiedy już jest po wszystkim, ciałem zajmuje się specjalista, który wie, co trzeba zrobić, żeby wyglądało jak żywe i nie niepokoiło widzów rozkładem. A także wyrzutami sumienia, że bliska osoba, została opuszczona i przerażona pośród kabli, elektrod, respiratorów...
Tylko nieliczna grupa doświadcza teraz rzeczywistości umierania. Dawniej normą było kilkoro dzieci w rodzinie, z których dwoje, troje umierało w pierwszych tygodniach, czy latach. Starsi chorowali i umierali w domach, pielęgnowani przez najbliższych. Umieranie było częścią życia. Teraz śmierć przychodzi bez ludzkiej twarzy.
Nawet seks, dotychczasowe tabu wychowawcze, stał się tematem rozmów i szkolnych programów wychowawczych. Kwestia śmierci otaczana jest natomiast coraz większym milczeniem. Sama myśl o niej odsuwana jest jako niewłaściwa. Niejedna przyjaźń ucierpiała na skutek nieumiejętności rozmawiania o tym, wydawałoby się oczywistym temacie. Współcześni ludzie ukrywają żałobę, nie chcą znajomych „stawiać w trudnej sytuacji”, a zawiadomienia o pogrzebie, opatrywane są prośbą o „nieskładanie kondolencji”. Socjologowie określają te zjawiska jako „medykalizację”, a nawet
zdziczenie śmierci.
Koniec życia coraz częściej traktowany jest jako klęska medycyny i nauki. Szpitale oferują swoisty rytuał, którego ważnymi elementami są dążenia do utrzymania chorego przy życiu. Współczesna cywilizacja dała zezwolenie na pozostawienie umierającego człowieka bez obecności bliskich. P. Aiers w książce „Człowiek i śmierć” pisze: „Uważa się, że żałoba jest zakaźną chorobą, której można nabawić się w pokoju zmarłego”.
Nie nosi się już nawet czerni na znak żałoby, coraz barwniej natomiast stroi się cmentarze. Współczesne pogaństwo woli być określane ateizmem, a w tej koncepcji zgon jest definitywnym kresem życia. Żarliwi chrześcijanie wierzą zaś, że jest on dopiero początkiem nowego życia. Człowiek, który umiera dla Ziemi, rodzi się dla Nieba. Niemniej jedynie nieliczne wspólnoty kościoła katolickiego, akcentują w pogrzebowych rytuałach element wiary w Zmartwychwstanie. Przeważająca część katolików czuje raczej nieswojo, uczestnicząc w pogrzebach, gdzie zamiast tragicznych pieśni pogrzebowych pojawiają się pogodne śpiewy o zmartwychwstaniu.