środa, 30 listopada 2016

SAKSOFONARIUM - Marysin

Słucham seksownych saksofonów. Wspominam wzruszona... Wzruszajcie się ze mną
Marysin II
To było gdzieś między Bychawą a Krzczonowem. Ostatnie wesele, na które muzykanty jechały paradnym wasągiem. Mój tata powoził stojąc, trzymając się naprężonych lejców. Ja, malutka, stałam przy nim, a za nami muzykanty bębniły i trąbiły. Drogę przegradzały „bramy” czekających na weselne cukierki i wódkę. Ale bramy były dla starostów – my furmany nie zwalniamy! Niesie nas muzyka! Gdzieś z tyłu jechała panna młoda i druhny, ale ja od jakiejś amerykańskiej kuzynki dostałam najładniejszą sukienkę. Kilkanaście metrów marszczonego tiulu, haftowanego perełkami skrzącymi się w słońcu i muzyce. Parę lat później, gdy nauczono mnie czytać - dowiedziałam się o istnieniu Pegaza, Hermesa, Euterpe i Erato. I kiedy wracam do wspomnień z dzieciństwa, wydaje się, że dzwonki na końskiej uprzęży były jak skrzydła. Kokardy we włosach i na bucikach też były jak skrzydełka. A muzykanty... cóż, byli za plecami, mogli mieć nie klarnet i skrzypce, ale cytrę i flet...
Marysin I
To było gdzieś między Marysinem Wawerskim a Marysinem podlubelskim. Koledzy mojego syna postanowili zrobić wybuchową mieszanka brzmień Europy. Połączyli mistyczne dźwięki Łotwy, ekscytujący bułgarski śpiew, hiszpańskie flamenco, polską nutę, trochę reggae i zmiksowali w rockowym tyglu Europy. Z lokalnych tradycji i globalnych mód stworzyli kolejną z ód - Ode to Youth. Przyjechali dziennikarze ze stolicy, a nawet z paru stolic. Chodzili, pytali, słuchali, notowali... w końcu napisali i opublikowali. Chłopcy byli oburzeni. To nie były teksty o muzyce, tylko o polityce. A ja, cóż... Nie tłumaczyłam im, że już Platon mówił, że gdy zmienią się trendy muzyczne, jednocześnie zmianom ulegają fundamentalne prawa państwa. Łatwiej pisać o ludziach i rzeczach, niż o imponderabiliach.
Marysin
To się dzieje tu i teraz. Niby w Krakowie, ale i w wirtualnej przestrzeni. Na granicy. Niby za rogatkami miasta, ale wewnątrz obwodnicy, po której mkną samochody. Borderline to ciężki temat, ale cóż, żyję na krawędzi wsi i miasta, jestem przestawionym mańkutem, uczyłam się pisać stalówką i atramentem, a piszę w wirtualnej przestrzeni. Słucham saksofonistek. Powtarzam psalm Tadeusza Nowaka: Nocą siedzę przed sobą, ja w cylindrze ja boso, a tam przez wieś z wesela ...

12 komentarzy:

  1. Nie słyszałam nigdy do tej pory Saksofonarium. Dopiero na twoim blogu usłyszałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze jak do Ciebie zajrzę, dowiem się czegoś nowego i ciekawego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja babcia pochodziła z tamtych okolic, z jakiejś małej kolonii pod Bychawą. Chciałabgm kiedyś tam pojechać i zobaczyć, jak teraz wyglądają jej rodzinne strony.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale fajna muza! Słuchałabym, słuchała... Ale nie wiedziałam o wybuchowej mieszance brzmień między Marysinem a Marysinem. Też mieszkam (i żyję) na granicy ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale teraz przynajmniej borderline jest modne ;)

      Usuń
  5. Wow, jaka ciekawa muzyka, wielowątkowa...
    Lubię saksofon :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawa muzyka, nie słyszałam tego nigdy wcześniej. :-)

    OdpowiedzUsuń