piątek, 12 kwietnia 2024

Wielkanoc w Andaluzji

Podróże są jak uniwersytety bez ścian... Andaluzja reklamuje się jako region, w ktorym jest 360 dni słonecznych w roku, deszcz tylko w styczniu. W tym roku deszczowe dni wypadły na Semana Santa. Pochodzący z Malagi Banderas płakał, bo jego bractwo nie poszło w procesji pierwszy raz od dziesięcioleci. 


Dzięki Bogu za deszcz

przeszlłam trasę procesji 

uliczki starego miasta.

Od Liberacion del Penado 

pod Katedrą 

do ulicy Victorii 

Tylko dlatego, że padał deszcz i odwołane zostały procesje wszystkich bractw. Zaczekaliśmy pod katedrą i zamiast pół nocy siedzieć na naszych kosztownych miejscach dla miejscowych parafian, w Wielką Środę poszliśmy zaraz za orkiestrą i ołtarzem. Wydaje mi się, że powinno się używać słowa ołtarz - nie platforma. Wielki Czwartek spędziliśmy w parafialnym sektorze, wdychając zapach kadzidła. Oprócz zapachu chipsów, kanapek i napojów energetyzujących. Żadnego alkoholu. Wydaje mi się, bo nikt nie znał angielskiego lub nie chcieli rozmawiać z obcymi, że dla ludzi na siedzących na trybunach uczestnictwo w Semana Santa to obowiązek rodzinno-towarzyski. 

Od czasu do czasu procesja przystawała, wtedy policjanci sprawnie przepuszczali rzeki przechodniów na skrzyżowaniu. Czasami słychać było orkiestrę na końcu i na początku "naszej" ulicy, a nawet ulicy równoległej, gdzie ciągnęła się procesja. W Starbucksie na piętrze cały czas pracowali programiści, w lokalach było mnóstwo klientów. Dużo dzieci chodziło z malutkimi werblami lub w przebraniach wojskowych. Nie wiedziałam wcześniej, że ta procesja to także parada wojskowa, nie przypuszczałabym, że po rządach frankistowskich ludzie wciąż krzyczą "wiwat Legion". Chociaż w "moim" sektorze raczej słabo

Honorowym członkiem Hiszpańskiej Legii Cudzoziemskiej jest Antonio Banderas, który od kilku lat w każdy Wielki Czwartek, wraz z żoną bierze udział w ceremonii „Traslado del Cristo de la Buena Muerte", podczas której legioniści wynoszą ze swojego kościoła garnizonowego w Maladze na wyprostowanych dłoniach potężny krucyfiks, śpiewając hymn Legii „El Novio de la Muerte" (Oblubieniec śmierci). Wydarzenie znane jest jako procesja z Chrystusem Dobrej Śmierci. Figura została wykonana przez Pedro de Menę w XVII wieku. Przechowywano ją w kościele św. Dominika; procesje zawsze cieszyły się dużą popularnością, zwłaszcza od roku 1921, kiedy Chrystusa ogłoszono patronem hiszpańskich legionistów i dobrej śmierci. Rzeźba została zniszczona w 1931 roku podczas wojny domowej. Przetrwał jedynie jej niewielki fragment. Obecną kopię wykonano w 1941 roku.

W Wielki Piątek miała być "cicha procesja" - bez surm bojowych, bębnów i werbli, ale zaczął padać deszcz i wszyscy pospiesznie rozeszli się. Słońce wzeszło jednak po południu, a my weszliśmy na mauretańskie mury. Wracając usłyszeliśmy, że jednak procesja idzie, więc znów dołączyliśmy. Tym razem tuż za ołtarzem, nawet przed procesją. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że można kupić wejście do sektorów dla parafian. Można też przyjechać, sprawdzić skąd wychodzą procesje, pójść tam i zobaczyć nazarenos - tych w kapturach - ołtarz i orkiestrę z bliska za darmo.  Można tam dostać święty obrazek, chociaż patrzyli na mnie z powątpiewaniem, bo chyba tylko dzieci wyciągają ręce po obrazki i wosk skapujący ze świec...

Na wielkanocnej mszy w katedrze na znak pokoju nie kłaniają się, nie podają sobie rąk, tylko obejmują i całują! Na 2 ekranach nad 2 ambonami nie ma słów pieśni, tylko transmisja celebrowanego nabożeństwa. I nie śpiewają o Żydach, co kamień wielki na grób wtoczyli, tylko gigantyczne organy grają a zakonnica śpiewa operowym głosem. Przepięknie. Poza tym - msza jak u nas. A gdy wychodzą z katedry znów obejmują się i całują i mówią pewnie tak, jak moja koleżanka Renata: Chrystus Zmartwychwstał! Prawdziwe Zmartwychwstał! Alleluja! Niech Zmartwychwstały Chrystus błogosławi, umacnia wiarę i miłość. 

Wielki Tydzień każdego dnia obfitował w opady. W Wielkanoc od rana w strumieniach deszczu obsługa sprzątała po procesjach. Niepracujący mogli objadać się wielkanocnym przysmakiem - chlebem z miodem odsmażonym na tłuszczu. Malaga jest też miastem Picassa. W jego muzeum brzęczenie jak w ulu - cała publiczność muzeum jest wyposażona w gadżet opowiadający, co artysta przeżył i co namalował lub wyrzeźbił. Dzięki temu nikt nie powie, że muzealnictwo upada, gdy zwiedzający gapią się w smartfony, siedząc pod dziełem sztuki. Zrobiliśmy też wycieczkę za miasto, bo komunikacja w Hiszpanii tania. Ronda słynna jest z malowniczego mostu, z wbudowanym weń więzieniem, z którego wyrzucono na śmierć 5000 ludzi w czasie wojny domowej. 

Deszcz uchronił nas przed refleksją architektoniczną. Posiedzieliśmy w pięknej willi św. Jana Bosco. W Frigilianie zdobyliśmy ruiny na szczycie, drepcąc po wąskich uliczkach i dziwiąc się cyklistom przy posiłku w polskiej restauracji. Przestaliśmy się natomiast dziwić sztuce Picasso. Na wielu ścianach oglądaliśmy azulejo ze scenami z historii miasta i kraju. Głównie były to sceny kaźni i ćwiartowania ludzi przy okazji (prawdopodobnie) przejmowania władzy. Byliśmy też w Nerja. Urocze miejsce. Polecam na weekend. Nie wiem, co można tam robić przez tydzień, a widać dużo biur nieruchomości ofertami mieszkań i domów w różnej cenie.

Zobacz moje zdjęcia:

sobota, 13 stycznia 2024

kapturowe osądy

Gdy powiedział, że ludzi w kapturach powinna ścigać policja, jego kolega profesor natychmiast zdjął swój kaptur. A przecież nie wiadomo o co mu chodziło, może być przecież


Kaptur - taki na ptasią głowę,

Kapturnica - taki owadożerca;

Kapturek - taka antykoncepcja;
Kapturek - taka baśń;
Kapturek - taka pokrywka;
Kaptury - takie miejsce;
Kaptury - takie mięśnie;
Kaptury - takie czapki;
Kaptury - takie do habitów;
Kaptury - takie do bluz...

Na mojej liście marzeń jest Semana Santa. Chciałabym wreszcie pojechać do Sewilli i na własne oczy zobaczyć pokutników noszących wysokie, stożkowate kaptury zakrywające twarz. Znudziły mi się już zakapturzone osoby, z wyćwiczonymi mięśniami/kapturami udające się na uniwersytet. Nie, nie nie żeby się uczyć. Raczej żeby urządzić sąd kapturowy wykładowcy, który jak beztroski Czerwony Kapturek udał się w gąszcz edukacji. Ponoć sam był kiedyś jako ten rudzik w kapturze z angielska zwany Robin Hood, sławiący ustrój, w którym biedni rabowali bogatych w imię równości i sprawiedliwości społecznej.
We Wrocławiu, który był europejską stolicą kultury, jeśli chodzi o zakapturzone postaci, preferowani są bohaterowie Konopnickiej, a nie nordyckich językoznawców - braci Grimm. Jak to z naukowcami bywa, panowie Grimmowie mniej są znani ze stworzenia słownika, więcej zaś z baśni odtwarzających wzorzec okrucieństwa w walce z niegodziwością. Bezwzględna i krwawa walka o dobro ponadczasowe i dobra doczesne nie jest obecnie popularna. Zakapturzonych właścicieli wielkich mięśniowych kapturów usuwa się z elit.
Pozostaje jednak otwarte pytanie o dobro, prawdę i inne imponderabilia. Można wprawdzie przesunąć świat posługując się wygodną dźwignią relatywizmu lub zadekretowania, które kaptury są dozwolone, a które winny ulec aborcji. Kaptury jednak nie poddają się łatwo. Był już precedens w lesie Sherwood i w Stanach. "A Million Hoodies for Trayvon Martin" przypomniało, że nie można traktować złowróżbnie wszystkiego, co zasłania innych ludzi.