poniedziałek, 22 lutego 2016

o krasnoludkach w Islandii

Z samolotu Islandia wygląda jak wpięta w błękit nieba. Ledwo odróżniając się od chmur, wydaje się idealnym miejscem, w którym zamieszkać mogą

 
elfy
skrzaty
krasnale
karły
koboldy
gnomy
trolle
duszki

Za 45 euro dostępna jest cała islandzka okultystyka + elfi chleb + krasnoludzie naleśniki + karla kawa + ludzki dyplom. Ha! taniej niż wynajęcie przewodnika po Reykjaviku lub bilet na busika "łowców zórz". Internetowa wizytówka szkoły elfów robi wrażenie: uroczy elfoznawca oferuje opowieści i poczęstunek. Zatem: idziemy!
Idziemy. Idziemy... i idziemy w głąb jednego z blokowisk Reykjaviku, z coraz mniejszą nadzieją na ezoteryczną wiedzę. W końcu jednak znajdujemy właściwy adres i czekamy. Czekamy i czekamy, aż w końcu przychodzą dwie amerykańskie rodziny. Ale dokładnie w czas rozpoczęcia zajęć pojawia się elfoznawca. Na początek kasuje nas za wejście do koszmarnie kiczowatej graciarni z piramidami pudeł po bananach, wypełnionych książkami; regałami zastawionymi księgami w pozłacanych oprawach i jarmarcznymi bibelotami.
Wreszcie opowieść się rozpoczyna. O ludziach, którzy spotkali ludzi z ... innego wymiaru. Znaczy potomstwo tych, których pramatka Ewa ukryła przed okiem Boga i Bóg zadecydował, że pozostaną ukryci. Aha. Dalej ciągną się opowieści o "niewidzialnych przyjaciołach", czyli takich, których widzi tylko ten jeden człowiek, który się z nimi zaprzyjaźnił. Aha. Ja wysłałabym ich do dr Jolanty, bo dobry z niej psychiatra. Z powodzeniem leczy psychozy, fugi i inne modne obsuwy umysłu. Co ważne - wszystko jest objęte tajemnicą lekarska, a nasz elfoznawca nagrywa ludzi, który mieli bliskie "spotkania III stopnia". Umawia się z młodą Amerykanką, która zwierza się, że widziała konia, którego nikt nie widział....
Markus, co i rusz łypie na mnie, jakby mniemał, że śmiać mi się z chce z tej całej jego antropologii. Dla wykazania się wiarą i szczerym zainteresowaniem mówię, że ja też znam się na krasnalach, byłam niedawno w Europejskiej Stolicy Kultury i nawet zrobiłam kilka zdjęć. Markus się rozpromienia. Widziałam? Będę świadkiem! Muszę mu to wszystko opowiedzieć do kamery. Tłumaczę, że to takie malutkie rzeźby we Wrocławiu. On, że przecież skądś się pomysł na nie wziął. Próbuję opowiedzieć o majorze Frydrychu, chociaż nawet po polsku nie potrafiłabym zdefiniować pomarańczowej alternatywy. Lidka przychodzi mi na ratunek, autorytatywnie stwierdzając, że jutro nie mamy czasu na żadne nieplanowane spotkania. Ani następnego dnia, a potem wylatujemy.
Właśnie wysłałam mojemu nowemu islandzkiemu przyjacielowi link do krasnalów wrocławskich i do fabryki krasnalów kiczowatych. Teraz sobie myślę, że elfy i krasnale nie są osobliwością, gdy opisuje się je cyfrowo, lecąc wielotonową machiną - przecież to magia.