wtorek, 31 grudnia 2013

wiedźmy i fajerwerki

Bo dobre mienie, Perły, kamienie, Także wiek młody I dar urody, Miejsca wysokie, Władze szerokie Dobre są, ale

SORy;
tobogan;
wiedźmy;
znachorki;
Ecce Homo;
kalendarze;
specjaliści;
poradniki;
licencje;
.


.. a kiedy walniesz się w wielki palec stopy i pod paznokciem zbierze ci się krew i powietrze, a potworny ból będzie przewiercał ci mózg.... Weź spinacz biurowy, odegnij jeden jego koniec  i rozgrzej zapalniczką. Przyłóż gorejący drucik do paznokcia, tak delikatnie by wypalić tylko dziurkę a nie ciało. Chociaż ciało będzie tak  cierpiało, że dotknięcie parzącym metalem będzie niezauważalne. Spod paznokcia tryśnie krew, to co zostanie trzeba wycisnąć. Ból minie, paznokieć będzie uratowany. Ale nikt tak nie zrobiłby.
Większość (wszyscy?) pogna szukać specjalistycznej pomocy. Wkurzą się na widok ratownika medycznego w koszulce z napisem SORry: szpitalne odziały rozpaczy. A potem pokornie lub buńczucznie patrzeć będą jak miły medyk odegnie koniec spinacza, rozgrzeje go w zapalniczce, dotknie paznokcia i uwolni od nagromadzonego pod nim bólu i rozpaczy. A teraz pomyśl: sześć lat ciężkich studiów, wyrafinowana wiedza, sprzęt
high tech - Ecce Homo po prostu. Mógłby ratować świat z kataklizmów, a tu przychodzi łajza, co nie potrafi bezpiecznie biegać i zajmuje czas. A w kolejce czekają amatorzy zabawy fajerwerkami, przejażdżki toboganami, grzeszący obżarstwem i ogólną bezmyślnością.
Kiedyś podstawowa pomoc zapisana była w poradach kalendarzowych. Każda gospodyni miała
w kalendarzu przepisy kuchenne i zdrowotne: na rozwolnienie, zatwardzenie, przeziębienia, poparzenia i zranienia. Były porady jak stosować zioła w leczeniu, a znachorki znały się też na innym stosowaniu pospolitych roślin. Wcześniej wieźmy, czyli kobiety wiedzące, wiedziały, że rośliny służą leczeniu lub truciu, ewentualnie spędzaniu płodów. Tę wiedzę
domini canes wypalili niemal do cna na stosach inkwizycji.
Może to i dobrze. Większość (wszyscy?) nie gustuje w wolności wyborów. To wiąże się z odpowiedzialnością, a odpowiedzialność boli bardziej niż stłuczony paluch. Niech zajmie się nim certyfikowany specjalista. Z licencją wydaną przez specjalistyczny urząd. To na nich spadnie odium za kolejki do certyfikowanych ratowników i sprzedaż fajerwerków dzieciakom. Bo jak to mówią: po pierwsze gospodarka, pieniądze za certyfikaty i podatki ze sprzedaży.

Wiedźmy się nie liczą.

sobota, 21 grudnia 2013

dzieci Boga

resort;
Yodok;
źdźbło;
El Ninio
defilada;
koryfeusz;
ewangelia;
tabula  rasa;
Kaspar Hauser;

Koryfeusze intelektualnego lansu deklarują nieużywanie telewizora od co najmniej trzech lat. Ja używam. Na dużym ekranie lepiej widać malutkie komórki excela. Filmiki i koncerty z You Tube też są lepsze. Kiedy się zechce można sobie oglądać Andrzeja Fidyka i jego„Defiladę”. Ostatnio oglądałam mniej znane "
Yodok Stories".
Nasz słynny dokumentalista pokazał
uciekinierów z północnokoreańskich obozów koncentracyjnych typu Kwan-li-so. Można tam trafić za to, że gazeta ze zdjęciem Kim Dżong Ila spadła na podłogę. Że jego portret jest brudny. Albo za odrobinę krytyki władz. Powody są błahe, a do obozów trafiają całe rodziny.

Kim Ir Sen powiedział, że nasienie wroga klasowego trzeba zniszczyć do trzeciego pokolenia. Jeśli ktoś zawini, do obozu jadą też jego rodzice i dzieci. Tamtejsza celebrytka, znajoma dyktatora trafiła do Yodok, ponieważ na jej ojca padło podejrzenie, że jest zdrajcą. Samo domniemanie ojcowskiej zdrady wystarczyło, żeby dziewczyna została skazana na głód, gwałty i śmierć przez wyniszczenie.
W tv oglądałam też  relację z promocji jednej takiej książki. Jestem pod wrażeniem. Autorzy, posiadacze moralnej racji wyznają ogólnie tę samą zasadę, co północnokoreański dyktator. Nie mają wątpliwości jakie miał "twórca" Kaspara Hausera, nie rozważają teorii tabula rasa , ani teorii o motylu i El Ninio. ONI są posiadaczami prawdy. Mają wiedzę w temacie cudzych dzieci. I tuż przed Bożym Narodzeniem, jedyną okazją, gdy większość kupuje książki, oni idą ze swoją ewangelią o złych dzieciach.

TV dorocznie podkręca gwiazdkowy szał zakupowy. Nie wiem, czy wspominała o kampanii mediacyjnej „Pogódźmy się na Święta”. Bo i kogo to obchodzi. Ważne są partyjne i firmowe spotkania opłatkowe, śledziki, prezenciki. W Wigilię wszyscy będą już tak znudzeni tym opłatkiem, że pewni mało kto pomyśli, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Boga. I że ta szopka z dzieciątkiem nikogo nie wyklucza, nikogo nie piętnuje, nikim nie gardzi.  Nawet tymi, co tak łatwo znajdują źdźbło w oku bliźniego.

środa, 18 grudnia 2013

Christmas pudding

Nie jest łatwo gotować, ani fotografować potrawy. Zwłaszcza świąteczny bigos lub pudding... więc popatrzmy na pierniczki, ale róbmy tradycyjne angielskie danie bożonarodzeniowe...

Christmas pudding. 
Przepis jest dość zawiły, 
w wielu domach 
pudding 
przygotowywany jest 
według własnego przepisu

UWAGA: 
przepis 
na bardzo dużą porcję! (4-6 osób)

Składniki:
115 g mąki
szczypta soli...

1 łyżeczka przyprawy do pierników
1/2 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej (najlepiej świeżo startej)
225g tłuszczu,
1 jabłko, starte
225 świeżej bułki tartej
350g ciemnego cukru
20g posiekanych migdałów - najlepiej płatki
750g rodzynek
115 posiekanych suszonych moreli
115g skórki pom./cytr. w cukrze
1 cytryna - sok + starta skorka
30ml melasy
3 jajka
300ml mleka
30ml alkoholu (tradycyjny przepis mówi o brandy, ale może być również ciemne piwo)
110g wiśni w syropie

1) suche rzeczy mieszamy, dodajemy susz i orzechy, tłuszcz, jabłko
2) podgrzewamy melasę
3) dodajemy jajka, mleko, alkohol, cytrynowy sok, wszystko dobrze mieszamy.
4) potem wszystko wkładamy do dużych głębokich miseczek, zawiązując podwójny pergamin na wierzchu sznurkiem
5) gotujemy na parze do 10 godzin, dolewając wrzącej wody w razie konieczności
6) w dniu Wigilii należy gotować jeszcze raz (ok. 3 godzin) aby odgrzać środek naszego puddingu






wtorek, 17 grudnia 2013

Season's Greetings

Koleżanka robiła zaproszenie na przedświąteczne spotkanie, w kontur choinki wstawiła "Bóg się rodzi moc truchleje..". Przyjrzała się. Skasowała. W kontur gwiazdki wpisała "Jest taki dzień, bardzo ciepły, choć grudniowy..."
hurgot;
pocieszne;
iluminacja;
gregoriański;
marketing;

Greetings;
Chineasy;
Adwent;
Paruzja;
szopka;

friend;

Boleję nad tym, że mój angielski nie jest błyskotliwy. Wystarczy, żeby uczyć się chińskich znaków na Chineasy. Wystarczy, żeby wiedzieć o różnicy między a friend of mine a my friend. Niemniej czuję hurgot trybików w pamięci, żeby wybrać odpowiedni zwrot. Pocieszam się jednak pełnym taktu zwrotem my American friends zapewniających oh! your English is better than my Polish.
Znajomy/friend przysłał mi kartkę świąteczną w łowickie wzory z wrysowanymi w nie pierogami i kiełbasą, logo producenta oraz napisem wesołych świąt. Inny natomiast piękną kartę iluminowaną pozłotkiem i powtórzonym w nieznanych mi językach zwrotem Season's Greetings. Znaczy - życzenia ogólnie świąteczne, a nie jakieś tam bożonarodzeniowe, czy noworoczne.         
Bo chociaż w naszej globalnej wiosce używamy wspólnie kalendarza gregoriańskiego, to nowy rok świętujemy w różnych porach. Boże narodzenie stało się ogólnoświatową strategią marketingową, realizowaną w czasie Adwentu. Pojęcie to stało się nieomal znakiem towarowym czekoladek na każdy dzień. Ten adwentowy TM (w odróżnieniu od 2tm23 [nie zespół tylko cytat z Biblii]) używany jest również do promocji wieńców, które nie sprzedały się na Zaduszki, a jeszcze szkoda ich do szopki.
Tymczasem prawdziwi katolicy mówią: pierwsze przyjście naszego Pana należy do historii, drugie przyjście – Paruzja należy do przyszłości i jest przedmiotem naszego oczekiwania. Adwent przypomina o przygotowaniu moralnym na Sąd Ostateczny i spotkanie z Chrystusem. Chrystus przyjdzie po raz drugi na ziemię razem z wszystkimi świętymi. Przyjście Pana jest pewne i nie należy się Jego lękać, życie nasze ma stawać się źródłem radości i rozradować nasze serce.

Repetitio: życie nasze ma stawać się źródłem radości i rozradować nasze serce.

piątek, 13 grudnia 2013

boska nieodwracalność

Mamy polityka, który otwarcie mówi o swoje orientacji seksualnej i wygrywa wybory. Na dodatek nie budzi emocji, nawet takich jak 

kobieta-premier
ministra
bankierka
macierzyństwo
macierzysta komórka
kosmopolitanowianeczka
generyczny lek
wolterianizm

kazuistyka
deizm

Przyjaciółka udostępniła na fejsie mem z genderowym mikołajem i od razu komentarz: no ja to bym tego nie upowszechniał. T
akie obrazki generują obmierzłe komentarze. A jakie mają być? Łatwiej rzucić "qrwa" niż brnąć po grząskim gruncie teologii lub kazuistyki. Epatująca seksem kosmopolitanowianeczka łatwiej zdobędzie popularność, niż myśliciel prezentujący deizm w wersji wolteriańskiej. Łatwo powiedzieć: Bóg stworzył świat i się nie wtrąca, obowiązuje prawo naturalne.
Naturalne! Co to w ogóle jest? Dobre i naturalne jest, że szlachetny dzikus zlazł z drzewa i rozpalił ogień. Pieczone mięso dało mu więcej energii do opisania świata. Zauważył, że świat był płaski, a rzeczywistość nieodwracalna. Teraz wierzymy, że naturalna jest kulistość świata i odwracalność rzeczywistości.
Każdy błąd można skorygować. My ludzie wybiliśmy żubry co do nogi, a co tam, odtworzymy ten gatunek. Ktoś stracił twarz? Damy mu nową! Pękło serce z rozpaczy? I na  to medycyna zna sposoby. Nieuleczalna genetyczna choroba? Nieuleczalna dziś, za rok znajdzie się remedium w zamrożonej komórce macierzystej, a później jakiś lek generyczny dla ubogich.
Małżeństwo kiedyś nieodwracalne - dziś rozwiązuje się pstryknięciem palców. Płeć? Jak to mówią: żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek. Bezpłodność? Żaden problem. Seks bez prokreacji? No ba. Prokreacja bez seksu? W pierwszej lepszej klinice. O chirurgicznym przywracaniu dziewictwa nawet nie ma co wspominać. Podobnie jak o macierzyństwie grubo po klimakterium.
Chwała Bogu konsekwencje takich decyzji są nieodwracalne. I to jest boskie.

wtorek, 10 grudnia 2013

cybernomada gwiazdkowy

Aneta wyrzuciła na śmietnik worek książek! - ze zgrozą w głosie powiedziała Agnieszka. Uspokajałam jak mogłam, zapewniając, że z pewnością cenne woluminy istnieją, tak jak

święta
epifania
notabl
nepot
Sevres
Marks
Szancer
Jurgielewiczowa

nomada 

Może tam pójść i zabrać je do swojej biblioteczki. Ba! Jakby było mało, to chętnie świetną literaturą zapełnię jej ze dwa metry bieżące półek. Podrzucę powieści dla młodzieży Jurgielewiczowej i Szklarskiego dla jej córki, a nawet baśnie z rysunkami Szancera... a nie Szancera nie oddam. Uwielbiam jego ilustracje.
Też chciałam stare tomy wynieść na makulaturę, ale zrezygnowałam, gdy mamie łzy zakręciły się w oczach. To przecież były moje, wykradane ze schowków prezenty na gwiazdkę, imieniny, czy inne okazje. Rodzice dawali mi książki w czasach, gdy był to towar tak niedostępny, jak mięso i czekolada. Na produkty spożywcze były jednak kartki, karty literatury można było zdobyć tylko spod lady i po znajomości. Byliśmy jednak w uprzywilejowanej pozycji, bo jedna kuzynka pracowała w bibliotece, a druga w księgarni. Może nie miały w społecznej hierarchii pozycji tak wysokiej, jak ekspedientka u rzeźnika, ale raz jeden z miejscowych notabli wezwał ciocię i zażyczył sobie trzech metrów bieżących książek. Dostał nowy gabinet z pustym regałem i postanowił zapełnić półki nie tylko Marksem i Engelsem, ale też eleganckimi albumami i powieściami Rodziewiczówny... na przykład.
Urzekła mnie ta opowieść i sama postanowiłam zostać bibliotekarką. Nie przez popularny wówczas nepotyzm, ale przekonanie, że na tle książek człowiek staje się bardziej ludzki. Niemal wzorzec człowieka prosto z Sewres. Cóż, myliłam się. Skończyła się era cywilizacji osiadłych i posiadania trwałych dóbr doczesnych. Regał pełen książek, tak samo jak regał pełen rżniętych kryształów i porcelanowych bibelotów, nie dowodzi niczego, prócz gustu właściciela.
Nawet jeśli tego nie zauważyliście zaczęła się era cybernetycznych nomadów. Koczownikowi bogactwa materialne zawsze utrudniają wędrówkę. W mobilnym świecie gromadzi więc wiedzę, przeżycia i poglądy. Może podróżować z miasta do miasta, z kontynentu na kontynent tylko z bagażem podręcznym. Jak trzej królowie/mędrcy. Próbuję podążać ich śladem i dlatego napisałam dla Was książkę. Prosto do  komputerów.

czwartek, 5 grudnia 2013

dzień kierowcy

Historię pojęć piszą zwycięzcy. Jeden zabity człowiek to wypadek na drodze lub akt terroru, tysiąc zabitych ludzi to militarna interwencja...

cug;
banjo;
gender;
country;
logistyka;
tempomat;
tachometr;
babski comber

Byłam kiedyś w Australii. Aj waj, wielkie mi mecyje - powiedzą niektórzy. I mają rację: Krzyś wspiął się na Mont Blanc, a Marek okrąża kolejne góry w Himalajach. A ja tylko małym samochodzikiem przez Australijskie bezdroża... Jednakże czasem był to jedyny samochodzik na szosie, reszta - wielkie ciężarówki.

Jak taka ciężarówka z dwoma kontenerami przejeżdżała, cug był taki, że zwalał z nóg. Kierowca takiej ciężarówy opowiadał, że pustka i brak ruchu na kilkusetkilometrowych trasach bywa śmiertelnie niebezpieczny. Dlatego przy australijskich drogach, często ustawiane są ostrzeżenia typu: zdrzemnij się, brak snu bywa zabójczy.
Przy naszych drogach nie ma takich napisów, chociaż też są zabójcze, ale raczej z nadmiaru ruchu. Poza tym praca kierowcy to nie jest tylko siedzenie za kółkiem, słuchanie country i zachwyt dźwiękami banjo. To konwojowanie drogocennego ładunku. Trzeba też pilnować tachometru i tempomatu, logistyki, załadunku i wyładunku i cały czas uważać, żeby jakiś pijaczek nie wtoczył się pod szesnastokołowego kolosa. Ciężki kawałek chleba.

A jak się jest przedstawicielem handlowym to trzeba pomykać obok tych wielkich ciężarówek po 200 kilometrów dziennie, co i rusz zatrzymywać się i niezależnie od nastroju szczerzyć zęby do klientów, promować produkty, przyjmować zamówienia i pieniądze, przewozić kasę, Boże broń nie pomylić się w rachunkach i oczywiście uważać, żeby jakiś zwierzak nie wtoczył się pod koła. Niebezpieczna praca. Nerwowa. Nie ma jednak hucznych obchodów ani dnia kierowcy -  2. piątek maja, ani dnia przedstawiciela handlowego - 2 lutego. 

A dzień górnika jest świętowany na bogato. Górnik bywa kobietą, co niewątpliwie zawdzięcza polityce gender. Kobiety-górniki w twarzowych górniczych mundurach bawią się górniczych babskich combrach. Pięknie to wygląda na zdjęciach. Piękna jest również górnicza emerytura i górnicze przywileje. Przyjęło się bowiem, że praca górnika jest ciężka i niebezpieczna. Nie przyjęło się natomiast, że inne zawody są równie ciężkie i równie niebezpieczne. Górnicy mają swoją Barbórkę, a przedstawiciele handlowi mogą co najwyżej, jak wszyscy kierowcy modlić się do św. Krzysztofa.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

majdan za horyzontem

 Majdan - magiczne słowo mojego dzieciństwa. Myślałam, że to inna wieś.
szron i szadź

archetyp;
majdan:
wasąg;
dukt;
nowiny;
horyzont;
perszeron;

Ja mieszkałam we wsi, gdzie były tylko gospodarstwa.
Tuż za opłotkami  - zagajniki i lasy, a w drugą stronę - niwa dochodząca do nieba. Ogólnie rzecz biorąc: dojmująca nuda wypełniana pracą. Czasami dorośli szli na Majdan, przynosili  z Majdanu nowiny, a czasami cukiereczki i kolorowe gazety: nudny "Plon" i interesującą "Kobietę i życie". Moją wieś od Majdanu oddzielała cienka linia między polami a niebem. Horyzont był granicą mojego świata. Bywało jednak, że i mnie zabierano na Majdan. Rosło tam drzewo, do którego przypięte były wiadomości, obok remiza strażacka z salą na zebrania i wesela, sklep i szkoła.
Kiedy zaczęłam się uczyć i codziennie z tornistrem przechodziłam przez majdan, horyzont przesuwał się dalej i fascynowała niewiadoma kryjąca się za nim. Zdarzało się, że do wasąga zaprzęgano perszerona i starym duktem, zwanym "austriacką drogą" jechaliśmy do wsi, gdzie nie było majdanu, tylko koński targ. Jakiż ten zgiełk był fascynujący! A gdy się pojechało w drugą stronę, można było trafić do miasteczka, gdzie nie było majdanu - tylko rynek ze straganami i barokowy kościół. Najciekawsza była jednak asfaltowa droga, którą można było dojechać na górujące nad okolicą wzniesienie. W pogodny dzień na odległym horyzoncie, w drżącym powietrzu tuż pod niebem widać było dymiące kominy miasta. Wtedy wydawały mi się fascynujące...
Po latach
bywałam na głównym placu  mieście. Wiedziałam już, że ten miejski plac, to taki wiejski majdan - tylko większy. Może dlatego było tam miejsce na śpiewanie patriotycznych pieśni i ZOMOwców walących pałami w tarcze, a czasami ludzi. Wtedy już znałam znaczenie archetypów, przeczytałam powieści Myśliwskiego, nauczyłam się recytować Nowaka "Balladę o nożu w plecach" i śpiewać (prawie jak Grechuta) "Nie wiem o trawie". Ta melodyjna piosenka kończy się strofką: Lecz wszystko wiem o furtce, Wychodzącej na drogę. Więc mi tak przed nią nie stój Gdy iść przed siebie mogę.


czwartek, 21 listopada 2013

uniwersytecka legenda

Wyniki światowych rankingów są dla polskich uczelni mało optymistyczne. Nasi liderzy wśród Top 500 uczelni świata spadli o kilkadziesiąt pozycji. Sukces, że dwie z nich trzymają się jeszcze w czwartej setce

 
"Σ";
"%";
indeks;
algorytm;
urban myths;
universitas magistrorum;
kodeks Hammurabiego;
synekura;
in spe;

Ja mam kolegę, który odmówił kształcenia debila na magistra
- tak mój znajomy skomentował publiczne oświadczenie uniwersyteckiego wykładowcy, o fatalnym poziomie uczelni. Też mi odkrycie. Chociaż rzeczywiście dotychczas nikt otwarcie nie mówił, że promowani są akademicy "łatwi do zaliczenia" i ochoczo sygnujący swoim nazwiskiem dobre oceny w indeksie. Także studentom, którzy, jak napisał akademik "nie powinni ukończyć nawet gimnazjum".  Dlatego on (jak również znajomy mojego kolegi) zrezygnowali z intratnej synekury w szkole wyższej.
E, chyba trzeba to między miejskie legendy włożyć. Wydaje się to opowieścią z gatunku amerykańskich urban myths, typu aligatory zalęgły się w miejskich kanałach... U nas, o wielkich gadach w małych kanałach trudno bajdurzyć, więc mówi się, że znajomy kolega kuzyna przyjaciółki opowiada o etosie akademickim. Normalnie to nauczyciele, zwłaszcza szkół wyższych, opowiadają mrożące krew w żyłach historie o głupocie studentów. Och, jacyż oni głupi ci studenci! Na ekonomii nie wiedzą co to lean six sigma, na prawie nie znają kodeksu Hammurabiego, na fizyce... a nie - na fizykę nie było chętnych, to nie ma nawet na kogo narzekać. Za to na politechnice jeden z inżynierów in spe poskarżył się wszechświatowi internetowemu, że  na obronie pracy magisterskiej promotor próbował go egzaminować!
Skandal! Po co głowę zapychać wiedzą skoro jest wikipedia? A procent to nawet telefon oblicza! A propos' procentów - umiecie je samodzielnie policzyć? Tak tylko pytam, przecież wiem, że normalnie rachunki to robi excel. Algorytm obliczeń robi zaś KTOŚ (inny), to jest ustalone w systemie lean six sigma. A propos' sigmy - to ten znaczek "Σ" na górnym pasku excela. Studenci używający komputera to wiedzą i rozumieją. Chyba.

a widzieliście fiszki Magdy? Naprawdę warto!
http://www.erepetitio.com/pl/set/518/daniel-kahneman-ted

wtorek, 19 listopada 2013

prosty prokrastynator

Pytanie, co mówca chciał powiedzieć, jest pytaniem źle postawionym. Podobnie jak: co autor miał na myśli? Dobre pytanie to: co myślisz, gdy czytasz

ale urwał;
oj tam ojtam;
taka sytuacja;
samojebka;
trzęsidupki;
infiltracja;
aliteracja;
prokrastynacja;
facecja;

borderline


"Selfie" has been named as word of the year by Oxford Dictionaries
! Oj! To ja chyba prosty prokrastynator projektuję - finezyjna aliteracja, nieprawdaż? A jednocześnie pozwala odwlec chwilę tłumaczenia na język polski oxfordzkie słowo roku. Bo z definicji rozumiem, że selfie to samojebka. Drugie oxsfordzkie słowo roku to twerk, u nas znane, acz trudne w tańczeniu - trzęsidupki. I może to nie au courant, ale ja na peryferiach internetu mogę sobie tak pisać. Niemniej brzytwa Ockhama się otwiera w kieszeni, gdy się słyszy znamienitych polityków i publicystów infiltrujących polszczyznę bełkotem.
Już nie wiem co gorsze: samojebki, globisz, słaba metaforyka, cienka kpina i kmina? Przecież parlamentarzysta z definicji powinien parlać, czyli mówić pięknie. Podobnie jak publicysta, publicznie dający głos tym, którzy głosu nie mają. Rozumiem, że słowo gorsze wypiera słowo lepsze, bo taka jest ekonomia retoryki. Nie idźcie jednak tą drogą! Profesje zaufania społecznego do czegoś chyba obligują? Rozumiem, że ciemny lud kupi nie tylko dziadka z wermachtu i przyklaśnie dorzynaniu watahy. Niemniej są też mniejszości nieco lepiej wykształcone, które mdli od zaśniedziałych słów-wytrychów.
OK gdy internetowego trolla bawi Tusk w Pułtusku, ale pysznego publicystę stać chyba na żart świeży i wyrafinowany? OK gdy ciemnogród dworuje sobie z pancernej brzozy, ale nie przystoi kabaretowy greps parlamentarzyście? OK gdy młodzież slangiem komentuje rzeczywistość, ale reprezentant kultury wysokiej z abonamentową misją?! No ludzie! Celebryci nie mogą mówić: ale urwał! oj tam, oj tam! Nie dlatego, że to już nie modne. Na topie jest teraz kwitowanie całej rzeczywistości refleksją: taka sytuacja... Nie każdemu jednak taka refleksja przystoi. 
Zatem ja prosty prokrastynator projektuję, wzorując się na mnichach historii Pratchetta...

sobota, 9 listopada 2013

darmowy podręcznik

„Solidarność” przeprowadziła ankietę wśród nauczycieli gimnazjów. Czy są za zmianą? NIE! Czy będą protestować? NIE! Czy w przeszłości obroniły się
skryba
kaligrafia
lateralizacja
Gutenberg
trivium
retoryka
dialektyka
Konarski
hundwejbini
oportunizm



Pytanie, czy powinien być darmowy podręcznik, jest pytaniem źle postawionym. Należałoby raczej zapytać, dlaczego podręczniki są obowiązkowe? Dlaczego uczeń dostaje jedynkę lub ma obniżane sprawowanie za brak podręcznika? Nie mówi się, że fundamentem szkoły są podręczniki, ale że szkoła nauczycielem stoi. I że nauczyciela obowiązuje realizacja podstawy programowej, przygotowanie do zdawania egzaminów, a przede wszystkim pomoc w zdobywaniu przydatnych umiejętności, nieprawdaż?
Kaligrafia na przykład zniknęła ze szkół i lament estetów nie zagłuszył radości lewostronnie zlateralizowanych. Tak jak i huku prasy drukarskiej Gutenberga nie zagłuszyły narzekania dobiegające z przyklasztornych skryptoriów.  Wszak skryba pozbawił wcześniej zajęcia opowiadacza antycznych eposów. Jakoś daje się żyć bez trivium, w skład którego wchodziła gramatyka, retoryka i dialektyka. W średniowiecznych szkołach katedralnych metodyka ich nauczania została świetnie opracowana i też żal było się z nią żegnać. Raczej nie płakał po niej Stanisław Konarski zakładając Korpus Kadetów. Natomiast w nowoczesnej Polsce nie przyjął się plan daltoński Heleny Parkhurst według pedagogiki Johna Deweya.
Czytam sobie w sieci Wolne Lektury, zaglądam do Wolnych Podręczników. I tak sobie myślę, że cały ten zgiełk o darmowy podręcznik robią
oportunistyczni hunwejbini. Można żyć bez Elementarza Falskiego? To może nauczyciel wybrać teksty i ćwiczenia z sieci? Może wyświetlić na tablicy dla całej klasy, a potem wysłać pocztą elektroniczną jako pracę domową. Może wydrukować i powielić. Uczeń może je wpiąć do  skoroszytu. Wystarczy trochę odwagi, aby
zamiast ciężkich tornistrów wybrać zasoby edukacyjne i podręczniki dostępne w Internecie na wolnej licencji. Bezpłatnie. 

piątek, 8 listopada 2013

barwy ochronne

O! Jakie wiosenne kolorki w ten jesienny dzień - zauważyła znajoma na widok mojego szalika: morelowego z paseczkami ecru. Odpowiedziałam, że to barwy prenarodowe, następnego dnia ubieram strój biało-czerwony.

adrenalina
bohaterszczyzna;
fundamentalizm;
kindersztuba;
savoir-vivre;
bon ton;
vintage;
ecru;
khaki;
grynszpan;
 
- A co? Jakiś mecz będzie? Oj, w pani wieku, to już nie uchodzi stadionowa nawalanka. No tym to mnie zirytowała. Tak kobiecie wiek wypominać. Młodym brak kindersztuby i bon ton im zupełnie obcy; savoir-vivre nieznany zupełnie.
Z drugiej strony - usprawiedliwiłam szybko młodą - miło, że niezwyciężone barwy biało-czerwone nie zalatują tylko patosem i martyrologią. Ani fundamentalizmem pytań o bohaterstwo i bohaterszczyznę. Nie są rezerwowane dla haseł pisanych solidarycą, opasek i kotylionów zdobiących rękawy bojowników w słusznych sprawach.

Zdjęłam szal, żeby wewnątrz samochodu nie dostać kolorków z gorąca. Dodałam, że planuję  lusterka ubrać w biało-czerwone "bereciki". I uśmiechając się miło, ruszyłam przez zakorkowane miasto.
Na rondzie odebrałam telefon. Wiem, to bardzo niebezpieczne i nigdy tego nie robię. Wyświetliło się jednak ważne imię, wiec zaczęłam rozmowę. Z tyłu zawyła policyjna syrena. Aha. Trzeba będzie przyjąć postawę pokorną i durnowatą... Tymczasem radiowóz wepchnął się przede mnie, bez jakichkolwiek oznak zainteresowania. To też było niegrzeczne. Ostatnio znajomej wlepili mandat za telefonowanie podczas jazdy. I co? Tylko dlatego, że ona pomyka wypasionym BMW - to panowie policjanci do niej machają? A pani szanowna jak ja, w wozie prawie vintage - nie liczy się? Tylko dlatego, że wóz jest w nienachalnym odcieniu grynszpanu i khaki?
Jednak z tyłu wpychała się kolejna policyjna furgonetka, z boku też. Poczułam się osaczona. Ach! Ten dreszczyk adrenaliny. Jednak liczę się, nawet bez odlotowej bryki. Bez lęku przyjmę więc tę demonstrację siły... Niestety. Eskorta służb nie była przeznaczona dla mnie. Furgonetka (kiedyś mówili suka, ale ja dobrze wychowana jestem) zwolniła, aby zrobić miejsce wielkiemu autobusowi, a potem drugiemu i trzeciemu. Zza szyb spoglądali przeze mnie panowie, epatujący muskularnymi ramionami, ledwo opiętymi podkoszulkami.
Już miałam załopotać szalem. Nie jestem przezroczysta, żeby mnie tak spychać do krawężnika. Opromienia mnie karmazynowy blask zachodzącego słońca.

I wtedy mnie olśniło. Wysportowani panowie jadą pewnie do stolicy. I raczej nie do teatru, ani do muzeum, opery. Nie mają szans na spotkanie z kulturą wysoką. Będą mieli szczęście, jeśli wyjdą cało z narodowej nawalanki, naszej nowej tradycji niepodległościowej.



niedziela, 3 listopada 2013

między słowami

Słowami wyznaczamy granice naszego świata. Swoi mają te same słowa, obcy ich nie mają, są niemi, nie wiedzą co to
Cmentarz, ul. Lipowa, Lublin

Witajuliana;
nekropolia;
funeralia;
majdan;
biesiada;
dziewierz;

swach;
gryczak;
gamza;



Do wspólnoty potrzeba jeszcze czasu i miejsca, które pozwalają oddychać tym samym powietrzem, drżącym od słów. Majdan, agora, targ, festyn, nekropolia - miejsce spotkania, gdzie nawet nie trzeba wymieniać słów. Wspólnota tworzy się z oddychania tym samym powietrzem.
I nagle okazuje się, że obcy są swoi. Dlatego tak lubię Zaduszki. Wystarczą dwie deseczki zbite na krzyż z odręcznym napisem Wołyń, aby otoczył je kobierzec zniczy. Chociaż, gdy zastanawiam się, czy może zapalić ogieniek obcemu, Niemcowi poległemu na słowiańskim froncie, miły pan wskazuje na prowizoryczny pomnik i podpowiada: o tu, tutaj pani świeczkę postawi.
Na najstarszej nekropolii Lublina zawsze znajdzie się ktoś, chętnie dzielący się słowami. Urszulanka widząc zainteresowanie napisami na grobie sióstr opowiada, że kiedyś posługiwały się tylko imionami zakonnymi, nie chrzcielnymi. Imię w całym zgromadzeniu nie mogło się powtarzać, dlatego na wieczny spoczynek złożona została w tym miejscu m.in. Witajuliana, Albana, Salezjana.
A już nieco dalej inna kobieta równa krok w alejce i włącza się do rozmowy. Tak, tak - ta ulica na obrzeżach miasta, nosi nazwisko tej oto pani Grygowej. To wspaniała kobieta była, bohaterka wojenna. Pomagała rannym żołnierzom i więźniom Majdanka...

Przy pomniku ofiar faszystowskiego więzienia, znajomi mówią z dumą - to tatuś naszego Słoneczka zaprojektował. Też chcę pochwalić się nową wiadomością. Znajomi prychają - to jakaś inna Grygowa. Przecież mieszkali niedaleko jej cukierni. Pyszne ciasteczka robiła. I ja u nich te ciasteczka jadłam. To ta sama - upieram się, a oni zgadzają się dla świętego spokoju.
Dla świętego spokoju porzucamy funeralia i oddalamy się uczcić wszystkich świętych winem i ciastkami. Zostawiamy tchnienie historii, aby świętować spotkanie. Wprawdzie nie mieliśmy wspólnych przodków, stryjów, swachów i dziewierzy i świekrami też nie będziemy dla siebie - ale skoro nie ma blisko "bliskich" - musimy być nowym plemieniem. A za całą biesiadę wystarczy nam fermentowana węgierska gamza i giełczewski gryczak.
Mateus niedaleko Vila Real, Portugalia 

środa, 30 października 2013

fruwające dynie

"Wyloguj się do życia" wezwało radio. E tam! Przecież dopiero się zalogowałam do sieci.

pejotl;
pumpkin;
pastafarianizm;
ekspropriacja;
psychiatria;
paranoja;
potrzeba;
polio;


Poza tym nie chodzi o mnie, tylko o nastolatków. Grube pieniądze wydane zostały na to, żeby do szkół trafił film o groźbie uzależnienia - tym razem od sieci. No nie wiem. Z całym szacunkiem dla terapeutów i promotorów - mam wrażenie, że ich działalność to jeden z produktów do sprzedania, tak jak sprzedaje się wilec trójbarwny,  bieluń dziędzierzawę a nawet lobelię. Nikt ich jednak  nie wypromował, tak jak koki, konopi lub pejotlu, kaktusiku spopularyzowanego przez Castanedę.
Nie będą mi tu mówić, że życie bez Wikipedii jest możliwe! Jak bez googla udowodnię, że mam rację?! No ok. może jestem troszkę śmieszna, gdy w internecie sprawdzam prawie każdą wiadomość. Ale czy tylko ja tak mam? Właśnie miałam obdarować nastolatka pięknie wydaną, tradycyjną książeczką pt. "Flying pumpkins", gdy ogarnął mnie niepokój, że to jakieś pięknie ilustrowane brednie. I cóż, że publikacja sygnowana przez National Geographic? No przecież trudno dać wiarę, że w amerykańskim Delaware ludzie dla relaksu budują machiny, żeby wystrzeliwać z nich dynie?
Jednak proszę zwrócić uwagę: to już drugi akapit, a ja bohatersko powstrzymuję się przed uruchomieniem wyszukiwarki. Właśnie  radio podało wiadomość o nawrocie polio. A ja nie wiem, czy to to samo, co krup lub koklusz. Nie - chyba coś zupełnie innego. Nie wiem i nadludzkim wysiłkiem woli nie dowiaduję się. Znaczy nie jestem uzależniona, chociaż paranoicznie trzymam się edytora tekstu, jak tonący brzytwy. A nawet gdyby, to co? Do psychiatry nie pójdę. Widziałam, że ostatnio maciupkim dłutkiem wyrzeźbił drewniane spagetti. Może jemu się wydaje, że jest kapłanem pastafarianizmu? Gorzej, on właściwie każdego dnia obchodzi "Talk Like a Pirate Day".
Stanowczo nie potrzebuję specjalistycznej pomocy psychologicznej. Wiem: mówi tak każdy, kogo napada jesienna melancholia. Ja jednak humorek mam doskonały, doskwiera mi nieco powstrzymywanie przed nurzaniem się w zalewie informacji. Jednak już za chwilę, za chwileczkę zdejmę opuszki z klawiatury. Nie! no muszę przecież sprawdzić, co internetowe fora mówią o ekspropriacji dokonywanej przez Lalka... o ekshumacji; dehumanizacji oraz jak wystrzelić dynie!



piątek, 25 października 2013

sznurówki i światłowody


Byłam kiedyś na bankiecie. Nie żebym lubiła, ale ot, trafiło się służbowo. Jeszcze lepiej trafiło się, że wśród całego tego intelektualnego sosu, w którym pławili się bywalcy - mnie udało się przysiąść do miłego, niczym nie wyróżniającego się pana.


wynalazki;
telewizory;
komputery;
telefony;
roboty;
kuchenek mikrofalowe;
zegarki kwarcowe;
układy krzemowe;

A pan zagaił lirycznie: wódki bym nalał. A ja służbowo - znaczy: bezalkoholowo.
Toż to nie o alkohol, a spirytus movens chodzi - żachnął się poetycko pan przy bankietowym stole. Bo gdybym tak - mówił wdzięcznie poruszając kieliszkiem - ten oto puchar ustawił obok tej oto butelki i w tej butelce zrobiłbym dziurkę, to światło tej oto świeczki stojącej po drugiej stronie butelki spłynęłoby do naczynia. Niemożliwe! zaprzeczyłam głupio. Proszę pani - uśmiechnął się uroczo pan - przecież tak zbudowaliśmy światłowody.
Zamiast obwiesić się na wynalazcy, porzuciłam bakient i chyżo pomknęłam do domu. Po  drodze zastanawiałam się, czy może spotkałam jednego z wybitnych pracowników UMCS, a dokładnie Pracowni Technologii Światłowodów. Dzięki nim Polska stała się siódmym krajem na świecie, w którym zaczęto eksploatować tego typu linie. Autor sukcesu w nagrodę otrzymał talon na malucha.
Trudno! Duch naukowej przygody gnał, by empirycznie sprawdzić teorię światłowodów. Wywierciłam dziurkę w butelce wody mineralnej, a po drugiej stronie ustawiłam latareczkę wysyłającą cienki, czerwony promyk. Cud! Do kieliszka spływała nie przejrzyście krystaliczna woda, ale karminowy płyn!
Pokazywałam to później dzieciakom z ulicy. Były zachwycone. Miały po kilka lat, ale chętnie słuchały też o Janie Czochralskim i robieniu monokryształów krzemu. No dobra, zmuszałam je do słuchania, gdy prosiły o włączenie komputera. Ale lubiły robienie balonów ze starych reklamówek wznoszonych ciepłym powietrzem z suszarki. I inne doświadczenia. Zmuszanie kartofla do wypuszczania pędów, a jeszcze bardziej - zmuszanie kartofla do bycia zielonym, a więc trującym. A poza tym w wieku 4 lat, doświadczyły radości samodzielnego wiązania sznurówek.
Teraz dowiaduję się, że wiązanie sznurówek to zbyt trudna sztuka dla przedszkolaka. Widziałam nawet 10-latki, które nie umiały wiązać butów. To nie jest trudna sztuka, ale rodzice uznali, że zbędna. Podobnie, jak zbędna jest znajomość odczytywania czasu ze wskazówek zegarka. Bo wynalazek Czochralskiego i jego następców, zwalnia z obowiązku zdobywania umiejętności. I w ogóle naukę zaczynać należy późno, żeby maluszki z podstawówki nie napotykały dryblasów z gimnazjów.
Może nawet dojdzie do tego, że zorganizowane zostanie referendum w sprawie zapewnienia dzieciom szklanych kloszy.

wtorek, 22 października 2013

wiedza o kulturze


 
słoneczko;
bachanalia;
sobótka;
tabloid;
quality press;
monument;
cywilizacja;
piękno;
kicz;



Mam koleżankę szerzącą wiedzę o kulturze. Brnie z kagankiem oświaty do gimnazjów i liceów. Nawet nie pytam, co sądzi o jubileuszu 10-lecia tabloidów w Polsce. Do czego to doszło... Świętuje się tabloidyzację publicystyki, a określenie quality press jakoś się nie przyjęło. I dobrze.
Wiedza o kulturze rozpisana drobnym maczkiem na 60 tablicach - od paleolitu po współczesność - okazała się zbędnie obszerna. Okrojona została do 30 lekcji i ogólnie współczesnej kultury. Czego dokładnie dotyczy ten przedmiot nauczania nie wiem, bo indagowana koleżanka stroszy się, jak tokujący cietrzew. A chciałabym wiedzieć, czy mówi się o bachanaliach i sobótce, które wszak są ważnym elementem naszej cywilizacji. A jeśli tak, to czy poruszana jest również kwestia popularnej ponoć wśród młodzieży gry w "słoneczko"?
Co powiedziałoby nastolatki (protekcjonalnie nazywane gimbusami) na inkryminowany plakat do filmu "Skandalista Larry Flynt"? A na prezentowaną także w  słynnym Guggenheim Museum rzeźbę papieża z meteorem -  Cattelana? Na głośną ostatnio rzeźbę żołnierza gwałcącego ciężarną przy czołgu? Czy też na Courbeta "Sarny w lesie" - wzorzec kiczu wystawiony w Musee d'Orsay?
Moja koleżanka zatrudniona jest na etacie polonistki, ale nie śmiem jej pytać, czy wciąż młodzież powtarza za poetą: "Bo nie jest światło, by pod korcem stało. Ani sól ziemi do przypraw kuchennych. Bo piękno na to jest, by zachwycało".  W naszej kulturze piękno to: albo bohater na rumaku lub chociażby postumencie, lub wychapane trzewia. Przestrzeni nie zdobią rzeźby tylko monumenty nurzające się w dosłowności. Nie spotka się czegoś, jak wielkie czerwone koromysło Alexandra Caldera, stojące w centrum amerykańskiego Grand Rapids.
Ale raz, w Lublinie, mieliśmy łuk tryumfalny. . . słomiany


czwartek, 17 października 2013

veritas vincit

Jak zdrowo być zakładnikiem. Niby pionek, a wystarczy, że związek biznesmenów medycznych użyje pacjentów do szachowania ministra i człowiek staje się ważniejszy. Pionki są duszą gry, bez pacjentów żaden gambit, roszada, pat ani mat się nie uda.  

legenda;
lichwa;
rytuał;
mit;
idea;
prawo;
altruizm;
wolontariusz;

O, sancta simplicitas - powiedział ponoć Jan Hus widząc kobiecinę dokładającą bierwiona do stosu, na którym spłonął. Ależ ty jesteś naiwna - rzucił znajomy, ucinając w mało wyrafinowany sposób moją opowieść ku pokrzepieniu serc. To była świetna historyjka o altruizmie lekarzy z bogatej kliniki, którzy pozaetatowo udzielali się jako wolontariusze biednego szpitaliku. - Akurat altruizm - żachnął się znajomy. I dowodził, że nie bezinteresowność była przyczyną, ale możliwość  praktyki nieobciążonej konsekwencjami błędu w sztuce.
Na pewno nie miał racji. Na pewno. Polonistki wciąż przecież szerzą mit  doktora Judyma i Stasi Siłaczki... To nie są opowieści z kategorii miejskich legend o czarnej wołdze, czy zabójczych solariach. To nie jest romantyczna historia wibratora sfilmowana pod tytułem "Histeria". Ani też wiadomość z mediów o skazaniu seksuologa za molestowanie pacjentek. Ani też relacja starań o zakaz rytualnego uboju zwierząt.
Niewątpliwie są niewierzący w szlachetne intencje, kierujące na barykadę walki o słuszne sprawy. Niemniej nasze widzenie świata jest należyte, w odróżnieniu od pojmowania świata w taki sposób jak widzą go oni, inni, obcy. Nasze rytuały są dobre, a ich złe. Nic to, że ekonomicznie stracimy zakazując np. wolnego chowu drobiu, bo zyskamy moralnie. To będzie jedno z tych niekwestionowanych zwycięstw etosu nad ekonomią. Wszak dowodzi  tego imperatyw moralny zakazujący lichwy. Jak mówi mądra księga: jest to forma stosunków między wierzycielem a dłużnikiem, polegająca na pobieraniu wygórowanych procentów za pożyczone pieniądze. To jest złe, więc zakazane. Słuszna jest jedynie bankowa stopa procentowa. Nieprawdaż? Skoro publiczna telewizja mieści w swojej misji reklamowanie banków - to musi to być dobro, prawda i inne imponderabilia? Skoro medyczni biznesmeni wyliczyli, że należy im się więcej pieniędzy ze wspólnej kasy społeczeństwa - to musi to wynikać z przysięgi Hipokratesa? Bo jak mawiał ponoć Jan Hus: veritas vincit!


środa, 16 października 2013

moja mnemotechnika

#zapamiętywanie;
#Antyk;
#Średniowiecze;
#Odrodzenie;
#Barok;
#Oświecenie;
#Romantyzm;
#Pozytywizm;
#Młoda Polska;

Do zapamiętania są epoki literackie, więc patrzysz na pokój (fotka) i zapamiętujesz: Antyk - biała ściana jak w antycznych/starożytnych budowlach; Średniowiecze - średniej wielkości siermiężna ława pod ścianą; Odrodzenie - O! rodzinny portret nad ławą; Barok - barowe kubki nad portetem; Oświecenie - oświeca barowe kubki żarówka; Romantyzm - ramka sielskiego obrazka jest oświetlona; Pozytywizm - poZytywne prZesłanie JeZusa na obrazie; Młoda Polska - biało-czerwony obrus pod obrazem Ostatniej Wieczerzy.
Pamiętasz już? Ta mnemotechnika nazywana jest metodą pałacu pamięci lub rzymskiego pokoju. Do mnie niestety nigdy jakoś nie przemawiała. Może dlatego, że zawsze lubiłam pokoje o ascetycznym wystroju, więc nie bardzo było o co zahaczyć słowa do zapamiętania. Akronimy też nie bardzo do mnie przemawiały, bo weźże i zapamiętaj takie AŚOBORP. Ja nie potrafię. Naprawdę, wielokrotnie podążałam tropem guru treningów pamięci. Zwykle spadałam z wytyczonej ścieżki, prawdopodobnie przez niewyćwiczoną koncentrację. Zamiast bowiem koncentrować się na poleceniach guru, zaczynałam rozmyślać np. jak będzie guru w liczbie mnogiej?
Moim sposobem na zapamiętywanie jest układanie słów w historyjki, najlepiej śmieszne lub straszne. Weźże jednak i naucz się zasad wiary, znaków drogowych lub tablicy Mendelejewa albo 4000 tysięcy słów angielskich na maturę, układając je w historyjki! W czasach przedsmartfonowych wymyśliłam (:TAK! JA!;) system kongenialny systemowi Leitnera. A w każdym razie tańszy - bez naukowej oraz drewnianej czy plastykowej obudowy. Otóż wystarczyło pociąć np. mały katechizm na małe karteczki i włożyć je do kieszeni. Potem zamiast nudzić się na przystanku autobusowym - wystarczyło wyjmować kolejne fiszki, czytać i przekładać do innej kieszeni. Teraz nawet nie trzeba ciąć papieru - tysiące słów i obrazków mieści się w telefonie. 
ps.
możesz przekonać się otwierając zestaw Religia
eRepetitio

wtorek, 8 października 2013

marsz machory

W tym sezonie tryumfy święci pospolity barszcz Sosnowskiego, a ubóstwiana Daphne mezereum nikogo nie interesuje. Tymczasem wawrzynek wilczełyko jest o wiele bardziej zbrodniczą rośliną.

etyka
machorka;
tabaka;
bakun;
wino;
cukier;
grzyby;
mięso;

trucizna;
lek

- Podejdź do płota! - zażądał znajomy - będziemy rozmawiać o etyce! - A kogo to obchodzi - odpowiedziałam. - Mnie  obchodzi - upierał się. No to dałam mu opasłe tomisko zatytułowane "Przewodnik po etyce". Sama natomiast wyciągnęłam moją ulubioną lekturę, zatytułowaną "Zbrodnie roślin". Urzeka mnie ten morderczy pierwiastek  tkwiący w królestwie flory. Może by tak skorzystać z miejsca zwolnionego przez boską Chmielewską?... nie to się nie uda.
Upewniam się jednak, że nadal obowiązuje zasada Paracelsusa: Omnia sunt venena, nihil est sine veneno. Sola dosis facit venenum, co się na nasze przekłada: wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, bo tylko dawka czyni truciznę. Tak powtarza kustosz Muzeum Aptekarstwa w Lublinie, na dorocznej wystawie roślin trujących. Bywa tam płonący krzew, który ujrzał Mojżesz, subtelna konwalia i wonna kokoryczka. Nie zauważyłam tam ziela konopnego i bakunu - swego czasu uznawanych za lecznicze. Ba!
Omnia sunt venena...Doprawdy. Będący przyczyną wielu groźnych chorób cukier krzepi, odkąd Wańkowicz wymyślił to hasło dla związku cukrowników. Wiadomo, że w szkołach kwitnie agresja, a nikt ich nie likwiduje. A lobbyści producentów gumy z nikotyną, plastrów z nikotyną i plastykowych rurek z nikotyną - forsują prawo zakazujące papierosa miętowego, zwłaszcza cienkiego.
Oto nowa etyka w gradacji roślin. Cukrowa trzcina  - cacy, smukły tytoń - be.
I nie ma marszu polskiego tytoniu, chociaż był marsz indyjskich konopi. Taka to filozofia biznesu autora "Transcendentalnej jedności apercepcji u Kanta". Już nie wiedzie z jointem na barykady - ma swój ruch. Gdzie w tym logika? Nie wiadomo. Wiadomo przynajmniej, gdzie jest etyka - pożyczyłam ją sąsiadowi.

czwartek, 3 października 2013

szok i dramat

Byłam u dawnej przyjaciółki. Zmieniła się. Jest szczuplejsza. Jest w Akcji Katolickiej i w organizacji Żołnierzy Wyklętych. Interesują ją

media
misericordia
tercjarka
robotyka
ex cathedra
prawda

post prawda
posty
populizm

kłamstwo

 A ja jestem wciąż pełna ambiwalencji względem walecznych wyznawców idei. Szczęśliwie moja przyjaciółka nie dołączyła do grona posiadaczy prawdy, wygłaszających ex cathedra subiektywne poglądy pod kwantyfikatorem obiektywizmu. Szczęśliwie udało nam się gładko przemknąć nad rafami medialnych tematów.
A dziś znowu w mediach rwetes: dlaczego kościół nie informuje o wszystkich księżach pedofilach(!). Nie jestem tercjarką, ale razi mnie ta nowa kategoria duchownych. Zaraz pojawi się pytanie dlaczego kościół (lub jakakolwiek organizacja) nie informuje o ułomnościach swoich członków. Może i urzędy powinny ogłaszać listę urzędników z grzybicą lub z gruźlicą? Wszak to ohydne choroby zakaźne. Natomiast ludzie cierpiący na wrzody lub migreny, bywają nieprzyjemni lub zgryźliwi. Może powinni być stygmatyzowani, nacechowani, a przynajmniej nosić plakietkę z ostrzeżeniem?
Czyż to nie jest tematyka warta rozważenia w mediach? A ofiary pedofilów, gruźlików, wrzodowców? Chcemy napawać się ich cierpieniem - czy kamery powinny rozmywać ich zapłakane twarze? Chcemy dokładnie widzieć bohaterów wiadomości z gatunku szok i dramat. Nawet jeśli są to wieści mijające się z prawdą, jak ta o kolejnym wypadku kolejowym. I cóż że ratownik własnymi oczami widział ofiary i własnymi rękami ratował. Jego wersja jest nudna. Wiadomo, że nic tak nie ożywia gazety jak trup na każdej stronie. Lubimy to!
Widzimy nagłówek: zbrodnia to niesłychana - pani zabija pana! I klikamy: lubię to! Nie zadajemy sobie trudu pozdrowienia starej sąsiadki, ale klikamy "lubię to" pod apelem schroniska dla pieska lub fotką staruszków. Lubimy to budowanie farm fanów, rodzinnymi fotkami z wezwaniem wypisanym na wielkiej kartce. Kto kliknąłby obrazek ze św. Faustyną szorującą podłogi? Albo św. Józefa heblującego deski? Albo chociaż Roboty Uniwersalne Rossuma? Czy widzieliście fotkę człowieka dobrej roboty? Popularyzowany jest populizm związkowców, żałosny korpoludek, komiksowy Dilbert lub inne wcielenie Misery Bear. Na drugim biegunie błyszczą celebryci.
Z moją dawną przyjaciółką pracowałyśmy w szkole. Ona dłużej i na wyższym stanowisku. Nie zapytałam jej, dlaczego szkoły przekazują tyle wiedzy, a nie uczą, jak być lepszymi ludźmi. Nie było czasu.


czwartek, 26 września 2013

w budowie

Wyznaję: dziś znowu to zrobiłam. Ten występek napełnia mnie ambiwalencją. A jutro - recydywa: być łajzą, czy chamem? Oto jest pytanie...


sygnaliści
sygnały drogowe
znaki czasu;
znaki ostrzegawcze
znaki specjalne
znaki zakazu
znaki nakazu

przepisy


Popatrzcie w google maps, na zdjęciu satelitarnym widać wielkie skrzyżowanie w szczerym polu za Dębówką, równolegle do drogi z Lublina do Warszawy. Zanim wszyscy będą mogli sobie beztrosko po nim jeździć, ja każdego dnia wybieram: stać jak łajza w kilometrowym korku na lewym pasie, czy pomknąć prawym pasem, minąć piruetem TIRa blokującego skrzyżowanie, skręcić w lewo i wskakując w każdą lukę meandrować po przebudowywanej drodze. Benzyna droga, więc dla oszczędności jestem chamem.
Usprawiedliwiam się, że dzięki takim ja, korek jest krótszy, a emisja spalin mniejsza. Pokorni wlokący się w korku, raczej tak nie myślą. Wstydzę się, ale nie mamy holenderskiego klimatu, żeby przesiąść się na rower. Nie mamy też ścieżek rowerowych. Ja jeżdżę chodnikiem, ale to też występek. Chociaż nowy kodeks pozwala mi jeździć po chodniku, szerokim na dwa metry lub każdym  chodnikiem przy złej pogodzie. Co oznacza, że mogę po chodniku jeździć zawsze, bo przy naszym chronicznym utyskiwaniu - zła pogoda jest co dzień. Nie można niby jeździć rowerem po zebrze, ale widziałam, a nawet sfilmowałam jak policjant (na stalowym, błyskającym rumaku) eskortował gromadkę cyklistów na pasach.
Trudny i nudny ten nasz kodeks drogowy. Co innego w Australii. Tam kierowcy sami sobie montują w samochodach ograniczniki prędkości. Poza miastami nie jeżdżą po zmierzchu, żeby nie stuknąć zwierzaka. Nawierzchnia się nie topi nawet na pustynnej drodze, nie ma kolein, a pobocza nie wykruszają się. I mają te swoje zabawne znaki zakazu drzemki oraz żądające nie tylko ustępowania miejsca bydłu, ale wypatrywania kangurów, koali i wombatów. Dla pobudzenia kierowców mają nawet znaki ostrzegawcze przed gigantyczną owocówką. Bardziej gigantyczna jest tylko kara za wożenie ze sobą owoców z jednego regionu do drugiego. Jest nawet specjalna straż rewidująca samochody w poszukiwaniu zakazanego owocu. Poważnie!
Co nam jednak mierzyć się z Australią, w jej granicach dwie Europy by się zmieściły. Bogactw ma tyle co Azja, ludności mniej niż Polska - a drogi wybudowali młodzi weterani wojenni i imigranci, żeby im się nie nudziło. Budowa dróg miała im zastąpić bitewną adrenalinę. Budowa z definicji jest nerwowa.

sobota, 21 września 2013

a Rajmund powiedział

Powtarzam za Buddą jego cztery szlachetne prawdy o  cierpieniu i szłabym jego ośmioraką ścieżką, gdyby nie ta konieczność powstrzymywania się od tańca i noszenia girland...

©;
(cc);
copyright;
copywriter;
prawa autorskie;
dozwolony użytek;
konwencja berneńska;
creative commons;
imprimatur;
cenzura;
Zanim jednak usłyszałam o Buddha Dharma, wytworzyłam samodzielnie koncepcję, że posiadanie nie jest ważne. Głównie dlatego, że musiałam donaszać ubrania siostry.  Potem po mężu, a nawet jego kolegach, gdy szczęśliwie im się przytyło i tylko ja wchodziłam w nr 36. Ach! To były piękne, lanserskie  wranglery. Teraz się spospolitowały - słusznie - denim wynaleziono dla chłopów i robotników. Wszystko staje się dostępne, a w konsekwencji pospolite. Nawet słowa.
Jak mówi Księga: na początku było słowo. A słowo było dla wybranych. Kiedyś papier dystrybuowany był w ograniczonym zakresie do drukarni, wydawnictwa licencjonowane i cenzurowane. Teraz każdy może odpalić internet i  jak Dalida śpiewać (z karaoke) paroles, paroles i pisać w wordzie (czy w czym tam lubi). Podaż słów wzrosła - popyt nie za nadto. Ilu piszących może liczyć na sukces czterech ewangelistów? Homera choćby? Wieszczów narodowych? Niewielu wybrańców.
Mało kto ma szczęście, się (jak pisał zapomniany poeta) jednak zdarza. Danka na przykład tworzy system komentarzy, który można by opatrzyć tytułem "a Bogdan powiedział..." Ludzie mu zazdroszczą. Mój mąż np. mówi: jak miło ludzie wymieniają słowa. A ty?! (znaczy ja) Ty używasz moich słów, zdań, całych historii i ani słowa o autorze. Aha. To prawda. Większość słów, które zapisuję powiedział Rajmund. Albo kto inny. Nie byłam lekarzem w RPA, Flying Doctors w Australii, inżynierem w Andach... ale dobrze opowiadam te historie, lepiej niż ci, co tam byli. Powtarzam słowa wielokrotnego użytku. Bez cenzury. Z Waszym imprimatur.

czwartek, 19 września 2013

e-booki pod strzechy

Telewizja to tylko zastępcza rozrywka dla mózgu, kto nie czyta, ten właściwie nie potrzebuje już głowy, nie mówiąc oczywiście o wyobraźni i fantazji - powiedział Billie Joe
gliniane tabliczki;
kamienne tablice;
supełki na sznurkach;
tusz na jedwabiu;
inkaust na welinie;

hieroglify na papirusie;
ruchoma czcionka;
manuskrypty;
inkunabuły;
linotyp

Czego to nasze uczelnie nie wymyśliły? Ach, na wołowej skórze by nie spisał! Nie wymyśliły edytorów tekstu, arkuszy kalkulacyjnych, programów graficznych i ekranów ciekłokrystalicznych. Nie nasi uczeni wymyślili eklera/suwaka/zippera ani zapięć na rzepy. Kopernika co i rusz próbują zawłaszczyć Niemcy, a Skłodowską - Francuzi. Ktoś pamięta, jakieś współczesne osiągnięcie? Nie, nie chodzi mi ekspertyzy lotnicze na podstawie zgniatania puszek po piwie i latanie na konferencje...
Chodzi mi o tego profesora, ostrzegającego przed książkami w wersji elektronicznej. Podobno powinna być do nich dołączana ulotka na wzór tej, jaką producenci lekarstw dołączają do farmaceutyków. Powinny się na niej znaleźć informacje dotyczące ryzyka utraty zdrowia przez uczniów.  Naprawdę! Cytuje go gazeta (kiedyś rządowa, zaliczana do kategorii quality).

Przed książkami w wersji cyfrowej bronią się też wydawcy książek tradycyjnych. Mówią:  – Jesteśmy za cyfrową szkołą, za wyposażeniem 
szkół w sprzęt i dostęp każdej klasy do 
internetu. Jesteśmy jednak także zgodni, że bezpłatny e–podręcznik, zlecony 
i aprobowany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, to nie jest rozwiązanie wolnorynkowe.  Zapowiedziany przez państwo 
e–podręcznik zepsuje rynek, a szanse na to, że znajdzie dla siebie na nim miejsce, są małe. Uczniów jest coraz mniej, a niż musi jeszcze przejść z podstawówek do gimnazjum i liceum. W szkołach mamy 4,25 mln uczniów, choć niecałe 10 lat wcześniej było ich 6,5 mln.
Zmiany przerażają. I zawsze można przypisać im zgubne skutki zdrowotne. Rylce do glinianych tabliczek i dłuta do tablic kamiennych kaleczyły dłonie.  W ogóle księgi, jak pamiętamy z "Imienia róży", bywają zatrute. Charles Chaplin zauważył zaś, że najmądrzejszy naród na świecie to niewątpliwie Chińczycy. Wynaleźli druk - ale nie gazety, proch - ale tylko do sztucznych ogni, wynaleźli wreszcie kompas - ale powstrzymali się przed odkryciem Ameryki.
Sto pociech z tymi naukawcami.
{Nie, nie zrobiłam literówki, chociaż usłużny edytor mnie poprawia. Tak jak pani od chemii wyróżniała kwasy siarkawe i azotawe (cokolwiek to znaczyło), tak i pani polonistka wyróżniała teorie naukowe i naukawe. I obydwie zalecały czytać księgi od deski do deski (kto wie co to znaczy).

Zaznaczyłabym to na marginesie, ale niewygodnie na ekranie robić margines.
Nie narzekam, wspominam jak tłukli mnie w szkole po lewej dłoni, którą wygodniej było mi pisać, ale atrament ze stalówki się zacierał...}

niedziela, 15 września 2013

widmo krąży

Przed klasą robotniczą staje w całej wielkości zagadnienie obrony dotychczasowych zdobyczy...
bunt;
rokosz;
tumult;
rewolucja;
 
insurekcja;
przewrót;
rewolta;
Pieśń o czerwonym sztandarze zlatywała z ich warg zdrętwiałych i rwała się raz wraz. Co ją ze zduszonej piersi wysiepali jak obosieczny miecz – co wyrzucili strofę spomiędzy zwartych zębów, to się nagle rozsypała, jak lotny piach, w luźne wyrazy, w tony i dźwięki… Na przedzie, o krok przed tłumem, szedł oberwany szewc, w krótkich portkach, wygniecionych kolanami, wygniłych w kroku, w smokingu, na jedwabnej ongi podszewce, spiętym na brzuchu agrafką, i w czerwonym szaliku na szyi. Pijacka jego twarz była zsiniała, nos popielaty, oczy skostniałe z zachwycenia. Śmiał się na cały głos chichotem, od którego słuchaczom kolana drżały, śmiał się nareszcie, śmiał się raz szczerze, w zamian za całe swe sobacze życie. Wołał wymachując zzieleniałym kapeluszem ku górnym piętrom, ku widzom z balkonów: – Schodź, burżuazja, na dół! Pięknie do spaceru prosimy!
Nie lubię Żeromskiego. Lubię literaturę lekką, łatwą i przyjemną - a ON ani jednej chyba zabawnej książki nie napisał. I jeszcze pisał tak nieprzyjemnie, że jak się zacznie czytać, to nie można się od tego oderwać. Więc od lat do niego nie zaglądam. Ale kiedyś wbiła mi się w pamięć jego nowelka "Nagi bruk". Okropna tak bardzo, że czytałam ją w kółko i w kółko, aż mogłam ją recytować. Nawet teraz jak się sprężę - to może i całą powtórzę.
Powstała na początku XX wieku, gdy ówcześni związkowcy alarmowali: "Ciężka sytuacja gospodarcza i kryzys, których końca nie można przewidzieć, około 200 tys. bezrobotnych, 500 tys. robotników na emigracji we Francji, 200 tys. na emigracji w Niemczech – oto tło, na którym rozwija się nasza działalność. Przemysłowcy dążą do powrotu do dawniejszych warunków pracy, do skasowania 8-godzinnego dnia roboczego i innych zdobyczy klasy pracującej. Przed klasą robotniczą staje w całej wielkości zagadnienie obrony dotychczasowych zdobyczy. Przemysłowcy posiadają swoje potężne organizacje ze słynnym Lewiatanem na czele..."
A miało być tak pięknie. Rewolucja przemysłowa miała przynieść lepsze, łatwiejsze i przyjemniejsze życie. Wynalezienie maszyn przędzalniczych i tkackich, skonstruowanie maszyny parowej i zastosowanie energii pary wodnej jako siły napędowej. I rzeczywiście dla przedsiębiorczości początek ubiegłego  wieku był całkiem niezły. Rosły nowe gałęzie przemysłu, popyt na środki transportu wydawał się nienasycony. Jednak ulica stała się miejscem walk, rozruchów i tragedii ludu pracującego,który szedł za krążącym po Europie widmem komunizmu, wzywającym do łączenia proletariuszy. Potem była wojna. Największa katastrofa od XIVwieku, gdy dżuma zdziesiątkowała ludność Europy.
Co będzie teraz?

piątek, 13 września 2013

triskaidekafobia etc.

Słyszeliście o tym wściekłym nietoperzu, co pokąsał trójkę ludzi? Ta wiadomość może wywołać fobię, przed którą nie obroni
czepiec;
chusta;
czador;
burka;
kwef;
nikab;
woalka;
bandana
Dowodzi także, że mój irracjonalny lęk przed uskrzydloną myszą nie jest zabobonny, ale uzasadniony. Babcia powtarzała, że nie można nocą chodzić z odkrytą głową. Nietoperz wplątuje się we włosy i to jest zabójcze. Zabójcze jest również chodzenie z odkrytą głową w dzień. Mózg niszczy się od mrozu lub od upału. I włosy też się niszczą. Zatem okrywanie ich czepcem, czadorem, bandaną - jest zachowaniem zdroworozsądkowym.
Podobnie jak wiązanie czerwonej kokardki. Z
awsze zawiązuję czerwoną wstążeczkę na łóżeczkach nowo narodzonych dzieci. Nie mogę się powstrzymać. W mojej rodzinnej wsi (katolickiej) zawsze się tak robiło, aby ochronić dzieci od wszelkiego złego. Tymczasem ostatnio musiałam zakradać się pod łóżeczko maleńkiego kuzyna, bo jego matka zakazała kabalistycznych znaków. KABALISTYCZNYCH! Też coś! To nasz staropolski zwyczaj. Zrobiłam więc kokardkę pod materacem - może jej szybko nie znajdą.
Natomiast w przypadku bibelotów przynoszących szczęście mam mieszane uczucia. Mam szklaną menażerię - unikalną kolekcję kiczu. Gromadzi ona jednak więcej kurzu niż szczęścia. Rozumiem chęć posiadania żywego słonia w Indochinach - tam na pewno przynosi szczęście. Ryba wśród wygłodniałych chrześcijan też bywa przydatna. Njuejdżowiec nie mający prawdziwego delfina zadowoli się drewnianym karpiem.
Z liczbami
też zawsze miałam kłopot. Może nawet dyskalkulię? Niemniej triskaidekafobia mi nie grozi. Stanowczo bardziej wolę 13 $ niż 7 zł. Przyjęło się jednak, że 7 jest OK, a 13 budzi trwogę. Ten irracjonalny lęk dołaczony został do szlachetnego grona arachnofobii, agorafobii i innych ekscentrycznych zaburzeń. To dopiero zabobony. Czy wśród Szerpów zdarza się strach przed przestrzenią, a wśród Japończyków przed brakiem przestrzeni? Widzieliście muzułmanina, który bałby się 5 razy umyć dłonie?
Nasze strachy wśród obcych stają się śmieszne. Tego można się nauczyć podróżując. Podróże są jak uniwersytety bez ścian.

środa, 11 września 2013

L'Internationale

Czas już najwyższy, aby komuniści wyłożyli otwarcie wobec całego świata swój punkt widzenia, swoje cele, swoje dążenia i bajce o widmie komunizmu przeciwstawili manifest samej partii. Kto pamięta kim byli   

Emiliano Zapata;
Pancho Villa;
Róża Luksemburg;
Karol Libknecht;
Leon Trocki;
Aleksander Kierenski;
Ludwik Waryński;
Stanisław Kunicki;

..............................;

Giorgio i Ricardo jadą do słonecznej Italii. Bo mogą. Mogą zapłacić za wyjazd. Mogą mówić po włosku. Mówią, że mogą mówić na poziomie B2, a może i C1. Z taką znajomością języka obcego mogliby nauczać w przedszkolu. Chociaż nie. Larum się podniosło wielkie, że w przedszkolach mogą nauczać tylko przedszkolanki (i dla politycznej poprawności: także panowie trudniący się tą profesją). Ustawowo każdy absolwent uczelni powinien znać język obcy na poziomie B2, bo co najmniej na B1 musi zdać maturę. Ponadto absolwent studiów pedagogicznych powinien znać metodykę nauczania.
Wychodzi jednak na to, że przedszkolaniści mogą tylko pilnować, żeby dzieci zjadły, załatwiły się, pokolorowały i pospacerowały. Rytmiki, gimnastyki, języków - absolwent studiów przedszkolnych uczyć nie może. Rodzice żądają, żeby ich pociechy uczone były przez wysokiej klasy specjalistów. Nie guwernerów jednak. Rodzice protestują więc przeciw edukacyjnej polityce rządu. Przeciw polityce rządu protestują też związkowcy. O co dokładnie chodzi nie wiem, bo gdy zajrzałam do telewizora - związkowcy przeganiali dziennikarzy. Mieli akurat przerwę w strajku...
Jurka i Rysia protesty te nie dotyczą, bo i tak nie chcieliby cudzych dzieci uczyć, a poza tym (uczciwszy uszy) są prywaciarzami. A taki prywatny przedsiębiorca, czy niepubliczny lekarz nawet nie może strajkować. No bo jak? Wysłać pracowników luksusowym busem do Warszawy, żeby sobie pokrzyczeli pod budynkami użyteczności publicznej? I jeszcze im dać na strajk namiot, kawę i kanapki? Czy prywaciarz powinien płacić, aby jego podwładni zapoznali się z ideami Marksa i Engelsa oraz wcielali je w życie? Żeby założyli jakiś nowy Związek Spartakusa lub inny Proletaryat i anarchizowali? A może nawet ogłosili współczesny Plan de Ayala i rewolucję?
Nie. Panowie pojadą sobie do toskańskiej willi i co najwyżej zrobią włoski strajk. Bo mogą. Czy prywaciarz nie może drobiazgowo wypełniać swoich obowiązków przez internet? Może też czytać sobie "Galia divisa in partes tres..." lub przeciwnie - może w oryginale czytać Terzaniego "Listy przeciwko wojnie". W końcu jak pisał ów Włoch pracujący w Azji: świat po 11 września 2001 roku nie jest już taki sam jak przedtem.