wtorek, 28 października 2014

zanik pamięci

No dobra, szykujcie stos, bo teraz napiszę herezję: w życiu nie chodzi liczbę oddechów. W życiu chodzi o te momenty, które zatrzymują oddech w piersi. I nie chodzi mi tylko o
piękno. Jest też:



ekstaza
melancholia
zgroza
zaraza
zagłada
gorycz
frustracja

oburzenie
lament


Wszyscy dziś w zachwycają się pięknością Muzeum Żydów Polskich. Wierzę, że może być wspaniałe i godne zwiedzania oraz chwili zadumy. Bo Majdanek budzi zgrozę. Unieśmiertelniony obóz zagłady zatrzymuje oddech na długo. Tragedia żydowska poruszyła sumienie świata i pod wieloma względami uwarunkowała politykę zachodnią po 1945 na całym świecie. Niemcy pokolenie po pokoleniu muszą mierzyć się z brzemieniem win. Natomiast w powojennej Austrii naziści w cudowny sposób zniknęli, a Austriacy doznali zbiorowego zaniku pamięci.
Zbiorowe zaniki pamięci to dość powszechna przypadłość. O Cyganach, pardon - Romach, się raczej nie pamięta. Były piosenki Michaja Burano, film o Papuszy i podobno ma powstać kiedyś w przyszłości romskie muzeum. Byli w Polsce od początku XV wieku, w XVIII wieku w Rzeczpospolitej Obojga Narodów istniał urząd królów cygańskich. Słyszeliście jednak kiedyś o "Porrajmos"? Tak nazywają w swoim dialekcie masową eksterminację Romów w czasie II wojny światowej.
Od XIV wieku mieszkają też w Polsce Ormianie. Mieli własne samorządy, byli dobrze wykształceni - ubrali polską szlachtę w kontusze i dodali do kuchni orientalne przyprawy. Kilka lat temu byłam na jakiejś wystawie poświęconej Ormianom, gdzie wprawdzie były jakieś obrazy, ale raczej było to ormiańskie spotkanie. Do dziś wzdrygam się na wspomnienie przejmującej goryczy i łez z jakim patrzyli na jakiś obrazek. Nie pamiętam treści obrazka, ale ten niespodziewany dla mnie nastrój. Bo z czym się kojarzy Armenia? Z górą Ararat, na której gdzieś jeszcze spoczywa Arka Noego i z radiem Erewań, niesłusznie kojarzonym z Erywaniem. Wstydzę się, nie słyszałam wtedy o Ormianach tułaczach, ani o zagładzie Ormian. Nie opowiedziały mi o tym książki, filmy, ani nawet relacje z procesów skazujących ludobójców.
I nie jest to powód frustracji świata, bo świat ma teraz na głowie zagrożenie zarazą fundamentalizmu i nową wędrówką ludów. Ludów pełnej bogactw Afryki, uchodzących do pełnej tolerancji Europy.  

 

poniedziałek, 20 października 2014

sielskie fotki

- Ty nam teraz udostępnisz fotki wszystkich swoich partyjnych kolegów? - zapytał jeden internetowy znajomy. - Mam również koleżanki - szczerze odpowiedział drugi. Jednak na ulicach jakby mniej papierowych twarzy żądnych rządzenia
Che w berecie
Churchill bez cygara
Monroe podkasana
Einstein z językiem
Lenon i Yoko
Marlboro Man
bezimienna Afganka
prawie rządzączy
bliss Charles O'Rear
Wszyscy wyglądają jednakowo lub ja ich nie rozróżniam po plakatach partii. Jest białe tło, na tle twarz wygładzona ze zmarszczek i jakaś płaska, wzrok wbity w przestrzeń, jakiś numer, jakieś nazwisko, jakieś logo. Nie oczekuję, że panie będą wyglądać jak Marilyn Monroe na wywietrzniku tunelu metra albo Whoopi Goldberg w wannie mleka lub Lucy w Alejach Jerozolimskich. Przypomina mi się jednak zdjęcie Helmuta Newtona Sie Kommen. Piękne, nagie panie idące po władzę. Wyniosłe, dumne, aroganckie tak, że nawet brak ubrania nie jest w stanie tego ukryć. Jeśli kandydatki do władzy nie chcą wyglądać władczo - mogłyby przynajmniej naśladować słynne spojrzenie afgańskiej dziewczynki z okładki National Geographic sprzed trzydziestu lat.
Przypomina mi się też ikona popkultury, nadrukowywana na podkoszulkach, torbach i uczniowskich zeszytach: Che Guevara w berecie. Dlaczego nikt nie upozuje się na bojownika socjalnej sprawiedliwości? Teraz polityka skupia się na wyrwanych z kontekstu słowach, gestach bez znaczenia i krokach w poprzek czerwonego dywanu. Żeby zwrócić uwagę nie potrzeba gospodarczych sukcesów lub wybitnego intelektu. Dlaczego zatem nikt nie upozuje się na Einsteina ze słynnej fotografii? Od razu widać: geniusz ociupinkę szalony. Albo na Churchilla, któremu podstępny fotograf wyrwał z ust ulubione cygaro? Lub przeciwnie - na kowboja ćmiącego papierosa?
Skoro programów wyborczych nikt nie czyta, a nijakie twarze nie obiecują niczego szczególnego - jaki sens oblepiać nimi słupy i Internet? Skoro wróciliśmy do kultury obrazkowej - może lepiej pokazać po prostu idyllę? Tę, którą zna chyba każdy użytkownik komputera na świecie. To ta fotografia "bliss" Charlesa O'Reara, wykorzystywana jako standardowe tło pulpitu.

A Ty? Co masz na pulpicie? Sielski pejzaż? Bo to obietnica dobrego dnia...?


wtorek, 7 października 2014

powiedział mi sensei

Łzy Hioba - z nasion tej trawy w październiku robimy różańce.  W paciorkach tkwią tajemnice; te radosne i bolesne, świetliste i chwalebne. Wszystkie tęsknią do ciepła ludzkich dłoni.



róża;
różaniec;
pacierz;

stos pacierzowy;
paciorki;
rudraksza zen;
suficka sebha

paciorki
koraliki
sznur

To zdarza mi się co jakiś czas: znajduje mnie różaniec. Bo przecież nie ja znajduję w Rzymie różane koraliki - to one gniotą mnie w plecy, gdy zalegam na ławce zmęczona upałem. Albo na dziedzińcu Santiago de Compostela uciskają stopę. I gdy wreszcie uwalniam się z tłumu, okazuje się, że w sandał wkręcił mi się różaniec. Tak wiem - powinnam szukać właściciela. Podniosłam więc dłoń z paciorkami z białego plastyku w górę, ale po spojrzeniach poznałam, że nie traktują mnie jak uczciwego znalazcę, ale jakąś nawiedzoną tercjarkę. I teraz to samo: jadę sobie rowerem i coś z ulicy do mnie błyska. Znowu różaniec - tym razem z kilku łez Hioba. To nie jest żadna metafora, tylko nazwa trawy, z której nasionek robi się różańce.
Kiedyś zaprzyjaźniony ksiądz podarował mi kilka ziarenek, zapewniając, że przywiózł je rowerem z Rzymu i będą miała piękny różańcowy klomb w ogródku. Mimo starannej uprawy - nic z tego wyszło, więc może niebo podrzuca mi te sznury modlitewne jako zadośćuczynienie za nieudane zbiory? A może stara się zachować chrześcijański stos pacierzowy? Wszak wśród licznych fascynacji miałam moment zachwytu tańczącymi derwiszami, bo jakże nie zachwycić się słysząc poezję, którą tworzył Dżalaluddin Rumi? Zachwycający wydawał się również suficki sznur modlitewny ze stu - bez jednego - koralików, służący do powtarzania imienia Boga.
108 pestek rudrakszy służących jako sznur medytacyjny zen - wydawało się jeszcze bardziej cudowne. Wiecznie zielona rudraksza rośnie w Himalajach, ale podobno natchnieni ogrodnicy potrafią uprawiać ją także w Europie. Okazało się, że ja do nich nie należę. Może ziarenka, które dostałam były jakieś przeterminowane... Próbowałam medytacji; dostałam nawet osobistą mantrę, z zapewnieniem, że koraliki nie są konieczne do osiągnięcia czystego umysłu. Ba! Nie jest nawet potrzebna cudza wiara. Tak mi powiedział sensei, który nie monetyzował swoich nauk. Człowiek wychowany chrześcijaństwie, nigdy nie poczuje tego, co czuje buddysta, czy muzułmanin - powiedział mi sensei.
Teraz taki czas jednak nastał, że można nie korzystać z zakładu Pascala, ale trzeba zrozumieć dusze obcych.


http://www.erepetitio.com/pl/set/8/fiszki-religia

czwartek, 2 października 2014

tańczę z radości

W końcu karnawał -- możemy tańczyć z radości. Tylko co byłoby dobre?   

brazylijska capoeira
argentyńskie tango
czeska polka

ukraiński hopok
rosyjski kazaczok
kaukaska lezginka
greckie sirtaki
krzczonowski mach


Rzucił się do tańca — klaskał w dłonie, podskakiwał, wywijał w powietrzu piruety, opadał na ugiętych kolanach i znów nogi wyrzucały go w górę. Wzlatywał wysoko, jakby był z gumy. Nagle wzbił się tak wysoko, jakby chciał przezwyciężyć prawa natury i ulecieć. W tym strudzonym, starym ciele wyczuwało się duszę walczącą o to, by porwać je i wraz z nim jak meteor rzucić się w ciemności. Dusza podrywała ciało, a ono spadało, nie mogąc zbyt długo utrzymać się w powietrzu, dusza bez litości podrywała je znowu, jeszcze wyżej, lecz ono, nieszczęsne, opadało bez tchu.
To był  Zorba - najpopularniejszy tancerz greckiego sirtaki. Chociaż niewątpliwie o wiele bardziej interesujące byłyby starożytne tańce nagich młodzieńców w Sparcie. Bez skojarzeń i podtekstów seksistowskich proszę. Pożądane są refleksje estetyczno-zdrowotno-pacyfistyczne. Bo jak nadzy - to znaczy bezbronni. Bez mieczy, szabel i ciupag. Żaden czerwony pas, a za pasem broń. I niech nie przygrywają nam surmy bojowe i werbel niech nie warczy.
Wymachiwanie ramionami na podobieństwo skrzydeł orła, jak to robią górale kaukascy  w lezgince - też tylko ciarki na plecach wznieca. Capoeira - jeszcze straszniejsza i nikt już nawet nie pamięta, że to w ogóle był taniec. Podobnie jak ukraiński hopok. Dobra na świętowanie bezkrwawego podboju Europy byłaby polka, gdyby nie uznawano jej jej za taniec czeski. Dla okazania ekstatycznego pojednania nadałoby się lepiej Libertango Piazzoli. Lekkie, łatwe i przyjemne mimo patetycznej nazwy. Jak jednak przypominają muzycy z Lublina: do tanga trzeba dwojga. Na politycznych salonach trudno o szczery radosny uścisk.
Najlepszy byłby krzczonowski mach - prosty rytm i jeszcze bardziej proste kroki, w uścisku nieco niedźwiedzim. Dobre byłyby też tańce na moście - mosty mają naturalną symbolikę łączenia przeciwnych brzegów. Ale teraz mam nowe hobby:

ZUMBA!