środa, 26 listopada 2014

prawnik lajkuje

Byłam kiedyś w Ameryce.... a kto nie był? Ale ja byłam dokładnie wtedy, gdy O. J. Simpson królował w wiadomościach telewizyjnych. Na wszystkich kanałach wciąż ten sam obrazek: jedzie samochód, a za nim inne. I podekscytowani komentatorzy, z których wypowiedzi mogłam wyłapać pojedyncze słowa. I były to określenia skrajnych przeciwieństw



czarny;
biały;
prawdziwy;
fałszywy;
dobry;
zły;
agresor;
ofiara

Świętej pamięci Adrew, Amerykanin w drugim pokoleniu, ale z wciąż włoską duszą - był zdumiony. Nie mógł uwierzyć, że nie słyszałam słynnym futboliście i aktorze. I jak się właśnie okazało - mordercy, którego za zabicie żony i jej kochanka, ściga policja całych Stanów. Gdy Andrew zamknął się w swoim gabinecie, podszedł do mnie jeden z jego podwładnych. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że był potomkiem niewolników sprowadzanych z Afryki. Konfidencjonalnym tonem wyjaśnił, że ehm, ehm, Andrew to fajny chłop, ale cóż, jest białasem i musi mówić, jak te białasy. Natomiast prawda jest taka, że O. J. nie jest wcale agresywnym mordercą, ale ofiarą spisku. Wszystkie wiadomości o nim są sfałszowane i w żadną mam nie wierzyć.
W czasie lanczu przysiadł się do mnie... a! powiem wprost - Indianin. Doradził, żeby w ogóle nie zwracać uwagi na to, co mówią kolorowi (znaczy czarni i biali). To źli ludzie, którzy odebrali ziemię jej rdzennym mieszkańcom. Na wszelki wypadek nie dopytywałam, czy jest Apaczem, czy Komanczem. Pamiętałam z książek tego Niemca - Karola Maya, że czerwoni nie lubili się miedzy sobą.

Pamiętałam też, że Stany Zjednoczone jako wielki tygiel narodów, już przed wiekiem Zangwill przedstawił w sztuce "The Melting Pot". Nie zdziwiłam się więc, gdy parę lat temu  "A Million Hoodies for Trayvon Martin" przypomniało, że nie można traktować złowróżbnie wszystkiego, co zasłania innych ludzi. I teraz nie dziwię się, że w trwają rozruchy w amerykańskim Ferguson, bo policjant zastrzelił nastolatka lub bo zwalisty 18latek rzucił się na policjanta.
Dziwię się natomiast, gdy prawnik, znany konstytucjonalista, lajkuje na fejsbuku, kandydatkę na wójta. A ona pisze tak: "Za nami wybory samorządowe, w których oddaliście swoje głosy na kandydatów na wójta i radnych. Serdecznie dziękuję za udzielone poparcie, zarówno dla mnie, jak i proponowanych przez nasz komitet kandydatów. Wybory na wójta nie zostały rozstrzygnięte i czeka nas druga tura głosowania... Wobec wyzwań i problemów, które należy skutecznie rozwiązywać nie możemy tracić czasu oraz energii na spory i konflikty...
I czuję się zdezorientowana, jak 20 lat temu, przed telewizorem w Ameryce. Doktor prawa zachęca, żeby iść do wyborów. A w telewizji prawnik, prezes partii - mówi, że wybory są sfałszowane. No i komu ja mam wierzyć? Sprawdzać, co który prawnik lajkuje?



 

piątek, 21 listopada 2014

efekt aureoli

Życzliwość to życie w szczęściu i szczerości do siebie i innych ludzi. Jak mówił Paweł z Tarsu owocem ducha jest



miłość
radość,
pokój,
cierpliwość,
życzliwość,
dobroć,
wiara,
łagodność

Przeciwko takim rzeczom nie istnieje żadne prawo.  Także ci, którzy mówią: respekt! Z naciskiem na pierwszą sylabę. Przy tym zaciskają dłoń w pięść, stukają pięścią w serce, a następnie prostują ramię. Trochę to straszne i traci znaczenie "respect". A nawet znaczenie "szacuneczek" wypowiadane w pozdrowieniu, ze staromodnym uniesieniem kapelusza lub nawet bejsbolówki... Kiedy mówię szacunek, to mam na myśli, że traktuję innych grzecznie. Mówię: przepraszam, dzień dobry, dziękuję... Słucham uważnie, nie przerywam. Ubieram się odpowiednio do okoliczności. Nie narzucam innym swojego sposobu myślenia i życia. Szanuję pracę innych. Dotrzymuję słowa.
Dokładam starań, by żadne spojrzenie na innych nie miało efektu szatańskiego halo, jak psychologowie nazywają skłonność do przypisywania właściwości, zgodnych z emocjami pierwszego wrażenia. To nie jest łatwe. Widok garbatego brudasa, czy zatęchłej ruiny, podpowiada, by je omijać z daleka, bo są złe. Unikam też efektu anielskiego nimbu, co jest jeszcze trudniejsze, na pierwszy rzut oka widać dobroć kędzierzawego chłopca lub złotowłosej dziewczyny.

Aureole powinny być zamknięte w ikonach. Aureole zaś są malowane, nie pisane. Owszem niektórzy czasem popisują się, dopisując sakralne znaczenie błędnemu tłumaczeniu rosyjskiego живопись lub greckiego γράφω.
Szacunek i sacrum mają inne źródło. Popatrzcie tylko na ikony Małgorzaty Dawidiuk. Te ikony to nie jest prawosławne ikonopisanie - można by raczej z angielska powiedzieć: All Hallows' E’en. Nie tylko dlatego, że z mroku błyszczą nimby aniołów i aureole świętych. Podejdź bliżej. Weź głęboki oddech. Popatrz na te deski i tkaniny. Trudno byłoby je zauważyć wędrując w Bieszczadach. Ileż to razy podchodzi się do zatęchłej ruiny i popatruje przez szpary w zakurzonych okienkach na tysiąckrotnie omodlone feretrony i ornaty. I co najwyżej można łzę uronić nad cieniami wiernych, wygnanych ze swoich wsi i świątyń.
Ja w drodze między kapliczkami szukam cienia Julii. Julię miłość prowadziła. Z bieszczadzkiej wsi przeszła piechotą do Gdańska. Odczekała kilka tygodni na statek i popłynęła do Ameryki. Bo tam czekał wierny mąż. I tam ona, niepiśmienna kobiecina urodziła synka Ondrejka. Świat poznał go pod nazwiskiem Andy Warhol. A tyle w bieszczadzkich wsiach było kobiet, co stąd wygnane nie doszły nigdzie. Nikt na nie czekał. Nic dobrego im się nie przytrafiło. Miały cierpliwość, wiarę, łagodność, może nawet miłość... może nawet świętość za pazuchą.
Z poświęconych desek i tkanin, pieczołowicie odnowionych i 
ułożonych przez Małgorzatę w święte obrazy, uśmiechają się wdzięczne cienie. Może święci.  

wtorek, 18 listopada 2014

leśne dziadki

Jesienią nachodzą mnie nastroje dekadenckie. Może nawet modne borderline? Bo żyję na granicy wsi i miasta, jestem przestawionym mańkutem, uczyłam się pisać stalówką a piszę wordem? Osobowość graniczna to jednak ciężki temat - z lżejszych tematów są jeszcze:




satyry

oligarchowie
heloci
agora
elekcja
ordynacja
Metoda d’Hondta
Metoda Saint-Lague
Metoda Hare-Niemeyera

vote or die

W mediach spowszedniały "szok i dramat" zastąpiło larum w sprawie "leśnych dziadków", co to nie potrafili zdigitalizować wyborów. Żurnaliści przekonują, że jeśli w 48 osiem godzin nie ma wyników głosowania, to demokracja jest zagrożona. No chyba ta demokracja kończy się na granicy mojej gminy. Wynik znam - wiem, że będzie dogrywka. Nie wiem do jakich partii kandydaci należą, bo obydwoje mają własne komitety. W myśl zasady: nie palcie komitetów - zakładajcie własne. Za granicą, czyli w Lublinie sytuacja lekko schizofreniczna, bo jak wygrała jedna partia, a dotychczasowy prezydent z 60 procentową przewagą pokonał konkurenta z wygrywającej partii.
Oto signum temporis: zbyt szybkie zmiany rzeczywistości. Dziadkowie przeżywali elektryfikacje; dzieci - wprowadzenie telewizji; wnuki - technologie mobilne. Już nikt nie rachuje na liczydłach, a jeszcze niewielu potrafi używać arkuszy kalkulacyjnych. Ja jestem wiernym wyznawcą Excela, chociaż potrafię napisać tylko nędzne formuły. Stare księgowe szybciej liczyły na liczydłach. Wstydzę się tego. I wyznam z zażenowaniem, że nie bardzo też potrafię pojąć metody liczenia wyborczych głosów. Czytam, różnica  polega na tym, że zamiast kolejnych liczb naturalnych, dzielnikami są liczby nieparzyste, z wyjątkiem pierwszego, który wynosi 1,4. Formuła Saint-Lague w mniejszym stopniu niż d’Hondta preferuje najsilniejsze partie. Zazdroszczę tym, którzy potrafią to przełożyć na komputerowy algorytm. I tych, którzy krytykują programistów, bo w dzień po wyborach w godzinę odkryli straszne luki w systemie. Brawo! Czemu nie odkryli ich wcześniej?
Czemu nie było zaangażowania na wzór kampanii amerykańskich raperów, których celem było zachęcenie młodych ludzi do wzięcia udziału w głosowaniu? Tam nosili koszulki z napisem VOTE OR DIE. U nas celebryci noszą tylko pogardę dla frajerów, co opłacają im podróże do fajnych miejsc. I wychodzi na to, że mamy demokrację według najlepszych zasad starożytności: prawa mają oligarchowie - reszta ma tylko obowiązki. Jak w dawnej Sparcie, gdzie najliczniejszą grupą byli Heloci - własność państwowa. Od niewolników różnili się tym, że nie wolno ich było sprzedawać i zabijać.  I też pewnie półgębkiem wyśmiewali "leśnych dziadków", czyli satyrów.

środa, 12 listopada 2014

arogancja i pokora

Nie wiemy jaki mamy wzrost dopóki wstać nie trzeba, lecz kiedy przyjdzie taki czas - sięgniemy głową nieba. Tylko czy w chmurach znajdziemy różnicę między słowami?  

przyzwoitość i rozpasanie
tożsamość i odmienność
tradycja i awangarda
patriotyzm i kosmopolityzm
lęk i brawura
cynizm i obłuda
prominent i obywatel
pańszczyzna i wolność

Przyzwoitość to waluta, śpiewa Stanisław Soyka. Niestety nie rozwinął tej koncepcji w kolejnych strofkach. A przecież siła nabywcza waluty ulega a to inflacji, a to deflacji, a nawet denominacji. Co to jest "przyzwoitość"? Łatwiej zdefiniować przyzwoitkę, chociaż ta funkcja uległa dystrofii i zanikła zupełnie. Wciąż natomiast powtarzany jest bon mot Słonimskiego Gdy nie wiadomo, jak się zachować, na wszelki wypadek trzeba zachować się przyzwoicie. Czy to oznacza jednak współczucie dla pokonanych, szacunek do  przeciwnika, litość dla słabszych, zrozumienie dla grzesznych, wspaniałomyślność dla skruszonych i wybaczenie dla zmarłych? Pan Bartoszewski przekonywał całą książką - "Warto być przyzwoitym", bo w czasach takich jak nasze to jedyna droga do ocalenia wartości elementarnych, bez których giną lub nikczemnieją narody i ludzie...
Od 2 marca 1864 roku polscy chłopi przestali faktycznie być niewolnikami we własnym kraju, niewolnikami swoich panów, feudałów, możnych rodów z olbrzymimi posiadłościami wielkości województw. Nie przypominam sobie jednak jakichś większych lub choćby mniejszych obchodów 150 rocznicy zniesienia pańszczyzny. A jak świętujemy okrągłą rocznicę niepodległości? My (naród) nurzamy się z lubością w przeciwieństwach, akcentując jedni tożsamość, a inni odmienność; tradycję i awangardę, patriotyzm i kosmopolityzm. Nie rozróżniamy flagi i bandery, rozetę narodową nazywamy kotylionem, a niektórzy i tak wolą kokardę lub wstążkę. Chuligani zaś  wznoszą koktajle mołotowa za kiczowatą tęczą.
Włączyłam wczoraj telewizor, żeby popatrzeć jak świętuje stolica. W jednej części ekranu pokazywali, że tęcza stoi - w drugiej, że bojówkarz w balaklawie leży. Byłoby wszak milej, gdyby leżał w baklawie u stóp czekoladowego orła, nieprawdaż? My (naród) musimy jednak manifestować frustrację i brawurę. Nie, nie naród - obywatele.
Prominenci nie mieszczą się w tej kategorii, oni mówią jak żyć, a raczej,  jak się w tym życiu ustawić. Wybierają klasę ekonomiczną w samolocie tanich linii, za kasę na rozpasanie. I nie można o nich mówić, że są obłudni i cyniczni, ponieważ są to antonimy. Sprawdziłam definicje. Cynik to ten politykier, z którego ostatnio szydziła brytyjska prasa, za jego pogardę dla kobiet i ogólnych zasad. Obłudnicy zaś, to ci odlotowi dwulicowcy głoszący moralność dla materialnych korzyści.