piątek, 31 lipca 2015

wybierz kapelusz

Szafiarka to ma klawe życie. Oraz ciuchy całkiem klawe! Przede wszystkim już o świcie. Dają jej lanserską balaklawę... Dobrze, dobrze być szafiarką, rozmyślać o świetnych szatach, a nie o związkach frazeologicznych haseł wyborczych

 
1923: będzie gorzej
1944: zrobić oficera
1950: ORMO czuwa
1993: czas na zmiany
1995: wybierzmy przyszłość
1997: lepsze życie
2000: dom wszystkich Kolska
2005: dumni z Polski

Szafiarka chodzi z podniesioną i nieokrytą głową. Bo nakrycie włosów balaklawą skojarzyłoby ją sami wiecie z kim. Podobnie jak turecki fez, azjatycka (żeby nie powiedzieć: krymska) tubitiejka, czy czarny cylinder. Szafiarka w lecie może jednak założyć kapelusz. Oczywistą oczywistością jest to, że kapelusz nie jest z sieciówki. Nie jest to również żaden z sześciu kapeluszy  Edwarda De Bono, twórcy  "myślenia lateralnego".

Jeden z niegdysiejszych prezydentów uwodził wyborców hasłem wybierzmy przyszłość - tak, jakby przyszłościach można było przebierać, jak szafiarka w kapeluszach. Z jego następnego hasła bezlitośnie szydzono, zmieniając jedną literkę - dzięki czemu okazywało się, że wszyscy są pensjonariuszami izby wytrzeźwień. I może jest w tym nieco racji, skoro dwie dekady temu nieistniejące już Porozumienie Centrum nawoływało: czas na zmiany.  Unia Wolności, też już nieistniejąca, oferowała mądry wybór, lepsze życie.
Jedynie przedwojenny premier Wincenty Witos przedstawił swoim urzędnikom klarowną wizję przyszłości: jest źle, będzie gorzej. Potem była wojna, po której okazało się, że nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera. Decydenci zaś mówili 3 x tak: ORMO czuwa; 1000 szkół na tysiąclecie; WSI w każdej wsi, a w każdym powiecie po uniwersytecie. Takie to były czasy, że nawet poeta zostawał szafiarką i pisał balladę o trzęsących się portkach. Gdyby żył teraz pracowałby pewnie jako spin doktor i na zbliżające się wybory mógłby wymyślić hasło: Wybierzmy kapelusz!


wtorek, 28 lipca 2015

Planeta JA

- Ja nie chcę być waszą służącą! - złościła się na plaży młoda pani. Młody pan i dwójka dzieciaków, znudzeni słuchali, że ona jedzie nad morze wylegiwać się na piasku, a nie gotować i prać gacie.  Nikt z tej czwórki nie patrzył na bliskich, ale gdzieś za linię równo odgradzającą niebo od morza. I raczej nie rozważali, co to

narcyzm
altruizm
egocentryzm
alterocentryzm
filantropia
merkantylizm
ofiarność
bezduszność
służba

Służba zwłaszcza została pejoratywnie nacechowana, jakby znaczyła tylko marnie wynagradzana pracę w cudzym domu lub poddanych jaśniepaństwa. Nikt już nie bierze na poważnie deklaracji, że to praca na rzecz jakiejś wspólnoty, wykonywana z poświęceniem. Służba zdrowia? Skądże! Skomercjalizowana medycyna raczej. Służba cywilna? Armia urzędników. Służba wojskowa? Po co to komu - wszyscy jesteśmy pacyfistami. Służba dyplomatyczna - ach, zwykli lobbyści. Służba jako pokorne poświęcenie dla innych? No przepraszam - jakich innych? Ja jestem najważniejsza! Jak mówią reklamy: jak JA nie mam, co lubię - to biorę chwilówkę. I ten abonament: japlus. Się ogląda w tv tych wszystkich cudnych celebrytów, tych wszystkich, z angielska mówiąc, kołczów na kałczu.
Na planecie JA najważniejsza jest dobra zabawa i ogolone nogi, żyją tylko młodzi, piękni i bogaci. To nie jest świat dla starych ludzi ani "pokolenia Kolumbów", ani świętych Franciszków, Teres i Faustyn. Chociaż nie - gdyby współczesny Franciszek z Asyżu dołączył do ekoterrorystów - też mógłby trafić na couch w telewizyjnym poranku i opowiadać jako coach newagowy, jak walczyć z wiatrakami i bronić trzody przed rzezią. Mógłby też walczyć o prawa nienarodzonych, bo łatwiej być bojownikiem niż troszczyć się o szpetnych, głupich, leniwych. Planeta JA wyklucza służbę, co najwyżej można być popularnym filantropem. Filantropia jest prawdziwą maskaradą interesowności przebranej za altruizm.
Największą chorobą naszych czasów nie jest AIDS czy gruźlica, lecz raczej doświadczenie tego, że się jest nie chcianym, porzuconym, zdradzonym przez wszystkich. Największym złem jest brak miłości i miłosierdzia, okrutna obojętność wobec bliźniego, który wyrzucony został przez margines życia w skutek słabości, wyzysku, nędzy, choroby. Dobrzy? Święci? Chyba na starej Ziemi. Planeta JA ich nie uznaje, ale oświadcza: Dochody Matki Teresy były takie, że mogła z powodzeniem wyposażyć kilka pierwszorzędnych klinik w Bengalu (ogółem prowadziła 600 misji w 123 krajach). To była świadoma decyzja, by tego nie robić i w zamian zakładać dobroczynne placówki, które natychmiast stałyby się celem pozwów sądowych, gdyby były placówkami służby zdrowia. Celem nie było uczciwe niesienie ulgi w cierpieniu, lecz kult śmierci, bólu i pokornego poddania się losowi.
Planeta JA uznaje jedynie kult piękności. Po korekcie lancetem, bezboleśnie.

wtorek, 14 lipca 2015

narkotyczna solidarność

Droga do zagłady jest szeroka i łatwa. Któż wstąpiłby na nią, gdyby zaczynała się w rynsztoku? To nieprawda, że narkoman to brudny żebrak śmierdzący uryną - wystarczy zajrzeć do literatury pięknej, by się przekonać:  

 

Narkotyki. Niemyte dusze
Podróż do Ixtlan
My, dzieci z dworca Zoo
Pamiętnik narkomanki
Hera moją miłość
Narkomanka
Ćpun
Witkacy postuluje bezwzględną walkę z alkoholem i nikotyną. Twierdzi, że tylko całkowite odcięcie społeczeństwa od używek może uratować ludzkość. Ludzkość, która powoli się degeneruje, a każde następne pokolenie jest gorsze od poprzedniego. Pisze, że używki, kryją pod maskami przyjemnych dziewczynek zgniłe mordy zakazanych prostytutek. Można domniemywać, że wszystko jest używką i tylko od wielkości dawki zależy, jak bardzo szkodliwą. Dawni ludzie nie potrzebowali sportu: byli zdrowi i silni z natury. Dziś sport zabija wszystko, zastępuje nawet sztukę, która upada coraz bardziej. Ja sam - pisał Witkacy - bardzo lubię narty, ale nie znoszę, jak z was, sportsmanów, robi się największe chwały narodów i kiedy wasze idiotyczne rekordy zajmują tyle miejsca w gazetach, gdzie tego miejsca nie ma na poważną artystyczną krytykę – bo ta, która jest, to są bzdury – i na polemikę w kwestiach sztuki.
Tak było przed wiekiem i tak jest teraz. Tyle, że przed wiekiem czas kanikuły zapewniał sezon ogórkowy. Teraz nie ma czasu na robienie weków, bo trzeba sycić się papką, jaką wciskają media. Rok temu od rana do wieczora ekscytował osławiony Sowa i jego wątpliwi przyjaciele. Tego lata - handlarze narkotyków i ich klienci-pacjenci oddziałów szpitalnych. Widzimy litościwych lekarzy, przejętych policjantów oraz promujących się polityków.
Nie zauważyłam ekonomistów etosu. A gdy tak człowiek słucha wieści z narkotycznego frontu i jednocześnie listonosz przyniesie informację z ZUS, to nachodzą refleksje. Solidaryzm społeczny szwankuje - ile to z zapracowanych pensji poszło na ubezpieczenie zdrowotne?  Ile z tego poszło na narkomanów, alkoholików? Rok leczenia narkomana w ośrodku społecznym kosztuje  ok. 40 tys. zł.
Miło jednak, ćpuny siedzą w miejscu przypominającym nieco gułag, odizolowani, poddani władzy terapeutów. Warto by policzyć, ile jeden ćpun generuje dochodów/kosztów zważywszy, że w prywatnym ośrodku 8tygodniowa terapia w pokoju jednoosobowym kosztuje 14,800 zł. Można też wykupić 4dniową terapię dla bliskiej osoby w cenie 1.200zł. Do wydatków na leczenie (skuteczne w niewielkim procencie) trzeba dodać koszty na akcje policyjne, procesy sądowe, na celników i psy tropiące narkotykową kontrabandę, na  nieskuteczne akcje profilaktyczne i renty dla kalek-ofiar nałogów...
A może dać sobie z tym wszystkim spokój? Może ćpuny niewarte są tego wszystkiego?

wtorek, 7 lipca 2015

szczęśliwe siódemki

Siódmego lipca siódmego roku drugiego tysiąclecia rozpoczęliśmy podróż do Australii. Terra Australis, czyli Ziemia Południowa była znana nam z książek, filmów i opowieści ...
Canberra - The Nation’s Capital
Canberra – Heart of The Nation
Canberra – Symbol of Federation
Victoria – The Place to be
NSW – The First State
SA – The Festival State
South Australia – The Wine State
South Australia – The Great Place to Live
Nie sądziliśmy, że wiele może nas zadziwić. Wiedzieliśmy, że pierwsi osadnicy, brytyjscy skazańcy, osadzeni zostali tam w 1788 roku, że pół wieku później dotarł tam polski podróżnik, uczony Edmund Strzelecki i pierwsi polonijni osadnicy. Wiedzieliśmy, że bogactwa naturalne Australii są wielkie, bezrobocie znikome, sztuka aborygeńska unikalna, pustynie bezkresne, ocean cudowny, zwierzęta i rośliny niespotykane nigdzie indziej, a ruch drogowy lewostronny.
W miesiąc przejechaliśmy ponad 5000 km przez Australian Urban Boomerang (Adelaide – Melbourne – Sydney), The Great Ocean Road, Snow Mountains, obrzeża pustyni i… nieustannie byliśmy zdumieni.
Widok emu, kangurów, papug, bezkresnych łąk ze stadami owiec i krów początkowo ekscytujący, był jednak tym, czego mogliśmy oczekiwać. Nawet cudowne nieznane kwiaty mieściły się w granicach naszych oczekiwań. Bardziej zdumiewały zjawiska życia codziennego.
Dowiedzieliśmy, że potomkowie pierwszych kolonizatorów określani są POHM (Prisoner of Her Majesty) a imigranci powojenni, głównie Włosi i Grecy, określani są jako WOGS (White Oriental Gentleman), i nie było w tym określeniu szacunku. Słyszeliśmy angielski w licznych jego narodowych odmianach, ale nie spotkaliśmy bohaterów australijskich dowcipów o mieszkańcach prowincji, którzy kaleczą brytyjski język skrótami:
Aussi Sheila mówi:
“Wanna Cuppa?" zamiast "Would you care for some tea?"
Go and tart yourself up - Please dress in your best clothes
Wanna come to our piss-up? – You are invited to our party.
How ya goin' luv - I hope you are feeling very well
Aussi Gentelman:
G’day mate – Pleased to make your acquaintance
You little ripper! – Words of praise fail me.
Back off – Your presence is no longer required
Blotto – Inebriated beyond the capacity to stand up
Wanna rage? – Would you like a drink vast amounts of alcohol with me until we both drop?
Fair dinkum? – Of course I am telling the truth
Większości z tych wyrażeń nie można znaleźć w żadnym słowniku poprawnej angielszczyzny ale prawdziwy Australijczyk powiedziałby na to „No worries, mate.” Bo prawdziwy Australijczyk większość rozmów kończy stwierdzeniem „No worries.”
Zdumiała nas monumentalna architektura Canberry, ale jeszcze bardziej zapał, z jakim instytucje stolicy starają się z mieszanki kultur całego świata stworzyć narodową świadomość i patriotyzm. Zamiast obsesyjnej „ochrony danych osobowych” Archiwa Państwowe ochoczo szukają i udostępniają informacje o obywatelach Australii a informacja o stanie konta bankowego każdego Australijczyka jest dostępna dla instytucji państwowych.
Nigdzie w Europie nie widzieliśmy takiej różnorodności w konstrukcji skrzynek na listy. Tam zobaczyliśmy ustawione na palikach beczułki po paliwie (najpopularniejszy model) oraz miniatury traktorów, domów, dziupli... Niezwykłe wrażenie robił rządek takich pojemników  ustawiony przy drodze na pustkowiu, zwłaszcza, że korzystanie z poczty elektronicznej jest tam o wiele bardziej praktyczne. W Południowej Australii w bibliotekach mogliśmy korzystać z Internetu za darmo - dzięki. W Nowej Południowej Walii inrternet w bibliotece był po dwa dolary za godzinę.
Zauroczyły nas małe miasteczka. Zupełnie za darmo można od przemiłych pracowników informacji dowiedzieć się wszystkiego o najbliższej okolicy, dostać mapy i broszury turystyczne. Na zdrożonych czekają czyste toalety, a na skwerkach upamiętniających osoby zasłużone dla danej społeczności - stoły i grile, przy których można przygotować lekki posiłek.  I ci ludzie, pytani o dalsze tereny, przekonujący, że tam nie ma po co jechać, skoro u nich mamy czym się zachwycać.

Zdumiało nas, że patriotyzm można budować nie tylko powiewającymi wszędzie flagami, ale i hasłami na rejestracjach samochodowych. Niektórzy wolą sobie wprawdzie napisać na niebieskiej rejestracji GOVERMENT lub na czarnej rejestracji „THE BOSS” albo na żółtej „HOMER”, ale inni mają tylko cyfry i litery opatrzone sentencją typu: Canberra - The Nation’s Capital...
Paliwo było o połowę tańsze niż w Polsce. Kangury, wombaty i kolczatki najłatwiej zobaczyć na poboczach dróg – niestety są martwe. Kierowcy australijscy trąbią z zapałem na tych, którzy (jak to turyści) opóźniają ruch. Jednak ludzie, którzy wychodzą z samochodów są bezinteresownie uprzejmi i np. zwracają uwagę, że samochód przy ulicy w pewnym małym miasteczku trzeba ustawić tyłem do krawężnika pod kątem 45 st. Takie mają prawo. Pasy trzeba zapinać, bo za złamanie przepisu można dostać mandat 160 dol.
Owoce były droższe niż w Polsce, a banany były tego roku po kilkanaście dolarów – bo były powodzie i zbiory zostały zniszczone. Nikt nie myśli jednak o obniżaniu ceny przez sprowadzenie owoców z zagranicznych plantacji. Wśród różnych warzyw można znaleźć w sklepikach liście buraka cukrowego, ale nasi znajomi (mieszczuchy) twierdzili uparcie, że to szpinak.
Matki z zapałem przekonują, że mundurki, jakie ich dzieci noszą od pierwszej klasy do matury, to doskonałe rozwiązanie. Każda szkoła ma własny krój i kolorystykę. Widzieliśmy np. dziewczyny w garniturach ze spódniczkami w zgniło-zieloną kratę i intensywnie zielonymi rajstopami. Nawet licealiści karnie chodzą po ulicach w dwu rzędach, a swoje mundury zdejmują dopiero wieczorem po zajęciach dodatkowych.
Chyba wszystkie zwierzęta są pod ochroną i panoszą się po terenach zamieszkałych przez ludzi. Ptaki tylko czekają, żeby człowiek wyjął kanapkę, a zaraz przybiegają, żeby ją zjeść. Nawet emu przechadzające się obok dróg nie uciekają w popłochu. A specjalne urzędy wyjaśniają, co zrobić, gdy koala zamieszka w naszym ogródku. Pierwszeństwo na drogach mają krowy przechodzące na drugą stronę pastwiska. Chociaż widzieliśmy również tabliczki ostrzegające o rozłożonej na polach truciznie na króliki oraz na lisy...
Australia to wspaniały, wolny, demokratyczny kraj, ale tylu zakazów i nakazów, ile tam widzieliśmy tylko przy drogach – nie ma chyba w całej Europie. A Europa jest sporo mniejsza od Australii.
Terra Australis
Down Under
Automobile na Antypodach


środa, 1 lipca 2015

precyzyjny bełkot

Dane bez uogólnienia to tylko plotka - zauważył Robert Pirsing. Autor "Zen i sztuka oporządzania motocykla" napisał "historię opartą na rzeczywistych wydarzeniach, cho­ciaż ze względów retorycznych wiele uległo zmianom...". Podobnie jak w innych opowieściach, w których podróż jest pretekstem do konfrontacji postaw życiowych:
 

drogie Ateny
droga na Lampedusę
droga do Canterbury
droga do Kanossy
droga do Emaus
droga do Damaszku
drogi do Rzymu
droga do Eldorado


Znane miasta - prawda?

I tak ogólnie się pamięta, że drogi do nich były ważne, bo ktoś znany je przemierzał i coś istotnego na nich się wydarzyło. Można prowadzić błyskotliwą konwersacje wplatając te nazwy od niechcenia. Bez refleksji, że wiedza niepełna, częściowa, niedokładna jest groźniejsza od żadnej, bo stwarza złudzenie wystarczalności i daje fałszywą podstawę pewności. Tkanina bardzo błyskotliwych słów, zadzierzgniętych niemal mechanicznie, bo tylko prawidłowością gramatyczną, i nie wyrażających żadnych treści - napisał niegdyś dla żartu Aleksander Świętochowski. Deklamowano to z zachwytem, aż zauważył: Poznając ludzi coraz bardziej dziwiłem się, na jak niskiej podstawie oparte są ich sądy, przekonania, zachwyty i jak niewiele potrzebują oni jasności.
Fakty nie zawsze są tym, czym się wydają. Ktoś ożywiony, głośny, żartujący wydaje się szczęśliwy - a jest tylko zdenerwowany. Milczący wydaje się przygnębiony, tymczasem pochłania go myśl o zbliżającej się randce. Radosna melodia może być hasłem do krwawego ataku. Ateista podrywający katoliczkę, uchyla kapelusza przed każdym kościołem i kapliczką. Polityk... dla propagandy głaszcze główki dzieci idących do niego z kwiatami. Fakty stają fałszem, mając za sprzymierzeńca ciekawość. Ciekawy tajemnic z "wielkiego świata" przyjmuje cudze domysły za fakty i powtarza, jako informację z pewnego źródła.
Media przyzwyczaiły nas do tego, że mowa nie musi być sensowna. Ochoczo podstawiają mikrofon każdemu, kto używa nacechowanego emocjonalnie słownictwa. Samolubny indywidualizm ugrupowań antysystemowych jawi się jako solidaryzm społeczny. I nikt już nie pamięta ostrzeżenia S. J. Leca:
Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Nie można dopuścić do narodzin hybrydy: precyzyjnego bełkotu.