poniedziałek, 29 grudnia 2014

atrakcja turystyczna

Niech przestaną śpiewać, on cały czas filmuje i pewnie wszystko od razu wrzuca na swojego fejsbuka - martwiła się koleżanka. - Ile tam ich jest w tym kraju? Ćwierć miliarda? To teraz pewnie z 1000 ludzi się z nas śmieje! I tak stałyśmy się atrakcją turystyczną, jak jakiś
ósmy cud świata


piramida Cheopsa,
ogrody Semiramidy,
Świątynia Artemidy,
Posąg Zeusa,
Mauzoleum w Halikarnasie,
Kolos Rodyjski,
Latarnia w Faros


Chciałabym zwiedzać egzotyczne miejsca - stanąć pod Ścianą Płaczu, dotknąć ścian świątyni w Petrze, zrywać kawę na Jawie. Chciałabym przechadzać się po Waranasi i pójść obok muzułmanów w pielgrzymce. Ale nie mogłabym. Bo zniknąłby cały urok tych miejsc. Dlatego syn sprezentował mi na Gwiazdkę spotkanie z Dalekim Wschodem: zaprosił chłopaka z Indonezji. Nasz gość ma na imię Zulfikar, co oznacza jeden ze świętych symboli islamu. Żebym mogła lepiej poznać odległą kulturę, syn wyjechał na narty, pozostawiając Zulfikara do mojej dyspozycji.
Lublin był tylko dwudniowym przystankiem w jego podróży po Europie i jedynym miastem w Polsce, które zobaczył. Pierwszy raz w życiu zobaczył u nas śnieg i bożonarodzeniową szopkę. Ugościła go również uczennica klasy z międzynarodową maturą, a potem absolwentka uczelni w Edynburgu i jej węgierski narzeczony. Pierwszą dobę w Polsce zakończył na imprezie w Centrum Kultury bez problemu porozumiewając się z rówieśnikami po angielsku.
Drugą dobę zaczął od zwiedzania Lublina, a nawet poprosił, żeby go zostawić w mieście, bo chciałby sobie sam pospacerować i wrócić autobusem na spotkanie z moimi znajomymi, w większości nauczycielami angielskiego. Uprzedziłam go, że mimo wspólnego języka nie może specjalnie liczyć na rozmowy, nauczyciele (podobnie jak lekarze, którzy też mnie tego wieczoru odwiedzili) lubią mówić. Zatem na naszych spotkaniach jest jak w audycjach tv: wszyscy mówią jednocześnie. Tym razem, z okazji świąt także śpiewali. Kolędy, piosenki biesiadne i szlagiery filmowe. Od czasu do czasu, któryś z gości zbawiał Indonezyjczyka standardowym zestawem pytań o jego kraj.
Jego kraj ma złotego orła w herbie i flagę czerwono-białą, mamy też takie same telefony i knajpy. Kiedy rano odwoziłam mojego gościa do samochodu, który miał go zabrać do Berlina, zapewniał, że Lublin jest najpiękniejszym miastem w Europie (a widział wcześniej Paryż i Pragę). Upewnił się jeszcze raz, czy na pewno nie mam służby. I jeszcze raz zdziwił się, że i ja i moi znajomi jeździmy samochodami. Nie, że mamy samochody, tylko, że sami je prowadzimy. Bo u niego, większość posiadaczy samochodów - posiada również kierowcę. I jak zrozumiałam, posiadanie domu zobowiązuje do posiadania służby. I te braki zadziwiły go chyba bardziej, niż nasze śpiewy obok melodii. Nie filmował jednak, gdy sprzątałam po imprezie, ani gdy go woziłam. Zatem zawstydzające sytuacje nie zostały uwiecznione.
A ja jako atrakcja turystyczna wciąż sobie myślę - my, Europejczycy nie czujemy żadnego skrępowania w fotografowaniu intymnych momentów w życiu obcych.

środa, 24 grudnia 2014

cudne święta

Jest taki dzień, bardzo ciepły, choć grudniowy, zwykły dzień, w którym gasną wszelkie spory
Jest taki dzień, w którym radość wita wszystkich Dzień, który już każdy z nas zna od kołyski
Tego roku stara piosenka nabrała nowego znaczenia: 11 stopni Celsjusza przed Wigilią! Nowe były również pieśni adwentowe: w moim kościele na przykład - dzieci śpiewały o św. Teresie od Dzieciątka Jezus w rytmie flamenco. O Ojcach Białych Misjonarzach Afryki, stacjonujących w mojej parafii - nie wspomnę. Bo jak tu wspominać o Dzieciątku i Jego Matce o negroidalnych rysach... A taką mają ikonę (?)
Tradycyjnie zrzędy marudziły na przedświąteczny rozgardiasz, korki na ulicach, tłok w sklepach i depresyjny nastrój. Tradycyjnie entuzjaści zachwycali się świątecznym wystrojem, ulicami pełnymi niezłych samochodów i handlem oferującym szeroką ofertę prezentów. Tradycyjnie ich przekonania stały się samospełniającymi się przepowiedniami.
Dla mnie święta zawsze są cudowne. Wciąż mogę czuć się dzieckiem. Bo przestał terroryzować mnie karp czekający na oprawienie - mam pewność, że gdybym tylko chciała, mogę o pomoc poprosić mężczyznę mojego życia. A w tym roku zadzwoniła do mnie przyjaciółka, z którą straciłam kontakt po podstawówce! Gdy byłyśmy dziećmi cudownie śpiewała o Dżordżinie, żyjącej pięknie w pięknym miejscu. Moja dawna przyjaciółka wciąż ma piękny głos i znów zaśpiewała dla mnie z całą swoją rodziną.
Cudownie jest świętować i cieszyć się każdym dniem. 
Tego Wam życzę.
pomagamy



środa, 17 grudnia 2014

granice ekumenizmu

Są takie dni, gdy nic się nie dzieje. Mijają niezapamiętane, bez śladu, jakby nie istniały: 12 XII 1981; 10 IX 2001; 9 IV 2010... Ale z następnego dnia pamięta się godzinę po godzinie. Chociaż niewiele z tego wynika i niewiele zmienia
wierzący - wierzą,
modlący - modlą się,
wątpiący - wątpią,
publicyści - publikują
politycy - politykują,
wojacy - wojują,
szpiedzy - szpiegują,
terroryści - terroryzują

Po 11 września Oriana Fallaci wzywała: To jest wojna, obudźcie się! Czy nie widzicie, że tacy ludzie jak Osama ben Laden chcą nas zniszczyć? Że czują się uprawnieni do tego, żeby zabijać was i wasze dzieci, tylko dlatego że pijecie wino lub piwo, chodzicie do teatru lub kina, nosicie minispódniczki albo krótkie skarpetki, kochacie się kiedy chcecie, gdzie chcecie i z kim chcecie? Nawet to was nie obchodzi, idioci? Polemizował z nią Tiziano Terzani, również bardzo znany i uznany publicysta, również Włoch z Florencji. W "Listach przeciwko wojnie"  pisał, że tylko dialog i jeszcze większe otwarcie na cywilizację islamską pozwolą uniknąć globalnego konfliktu. Że groźby USA nie przerażają islamistów, lecz tylko ich konsolidują.
I cóż na to my - ludzie? Zdeptaliśmy Ziemię, skaziliśmy rzeki i jeziora, wycięliśmy całe połacie lasów i zmieniliśmy w piekło życie zwierząt, z wyjątkiem tych niewielu, które nazywamy przyjaciółmi i które rozpieszczamy dopóty, dopóki służą nam jako namiastka towarzystwa ludzi. Jednego dnia siedząc w miękkim fotelu przed ekranem oburzamy się na tych złych, osławionych w raporcie na temat aresztów dla wojowników świętej wojny. Rozczulamy się nad terrorystami, czy ich przesłuchania nie bolą, chociaż oni marzą o męczeńskiej śmierci, zapewniającej im wstęp do raju. Następnego dnia rozczulamy się nad ofiarami terrorystów, zabitymi ot tak, dla kaprysu w australijskiej kawiarni lub pakistańskiej szkole.
Jak mówił Edmund Burke – irlandzki filozof i polityk sprzed wieków: wszystko czego trzeba by zło zatryumfowało - to bierność dobrych. Dobrzy ludzie patrzyli, jak męczeńską śmiercią umiera inny dobry człowiek, któremu dla przyzwoitości zostawiono przepaskę biodrową. Dobrzy ludzie od czasu do czasu palą domy innych dobrych ludzi. To po prostu wojna. Element historii. Dobrzy ludzie bywają kłamcami, okrutnikami, grabieżcami. Ale złe jest to, że innych dobrych ludzi zmieniają na swoje podobieństwo.
Tymczasem ja siedzę sobie biernie w fotelu. W nawet najkrótsze i najciemniejsze dni Adwentu, wierzę, że dni znów będą coraz dłuższe i słońce będzie błyszczeć wysoko na niebie, a źli ludzie daleko.

czwartek, 11 grudnia 2014

legenda grudniowej nocy

Liturgiczny obchód ku czci św. Łucji przypada na  13 dzień grudnia i ma rangę wspomnienia obowiązkowego. Natomiast ciemny lud wierzył, że na świętą Łucę noc się ze dniem tłuce, a w ciemności czarownice szczerzą się sprośnie na sabatach.
legenda loretańska
legenda lubelska
legenda Łucji

legenda Vlada Tepesa
Протоколы Сионские
legenda reptilian

ślepe wrony

Apokryficzny żywot św. Łucji to jedna z tych historii prowadzących do ambiwalencji uczuć. Jak legenda o przeniesieniu domku z Nazaretu do Loreto; jak protokoły mędrców syjonu napisane przez carską ochranę dla ogłupienia ciemnego ludu; jak dramat rumuńskiego bohatera Vlada Tepesa, któremu handlarze i pisarze dorobili wampirzą gębę; jak legenda lubelskiego koziołka, który własnym mlekiem wykarmił sierotki. Łucja przedstawiana jest jako dziewica-męczennica, która na torturach sama sobie oczy wyłupiła, żeby nie trudzić oprawców. Wcześniej porzuciła narzeczonego, żeby nie trudzić go ożenkiem.
Barwne procesje ku jej czci najbardziej znane są ze Szwecji. Cóż, że ze Szwecji? To, że jest to kraj protestancki, a protestanci nie uznają kultu świętych. Ponadto w grudniową, najdłuższą w całym roku, a więc chłodną noc - dziewczęta przechadzają się w białych koszulach i wiankach ze świeczkami. Pewnym wyjaśnieniem owej popularności obchodów na cześć Łucji, może być to, że są częścią przedświątecznej strategii marketingowej.  I mało kto już pewnie pamięta, że jej wstawiennictwo pomaga ociemniałym i chorym na oczy.  A także tym, którzy potrzebują dobrego wzroku w pracy, czyli pisarczykom wszelkiej maści. Malarze przedstawiali ją jako kobietę z oczami na tacy. Naprawdę - to robi wrażenie, jak to się mówi - nie do opisania .
Jeszcze większe wrażenie robi legenda grudniowej nocy. Pokazuje, że żonglując informacjami można oświecić ciemny lud ekscytującą teorią. Na przykład taką: Jest imię Łucja, które (podobnie jak Lucyfer) pochodzi od światła. Jest święto Łucji w najdłuższą noc roku, gdy mroczne siły zmagają się ze światłością.  Jest herb ślepowron. Jest generał pieczętujący herbem ślepowron. I ten generał jest chory na oczy, jest więc św. Łucja jego patronką, jest więc oczywistą oczywistością słabego w ślepiach generała, że powołuje WRON, czyli wojskową radę ocalenia narodowego. Teraz miejsce ślepego wrona zajęli reptilianie. Dobra legenda, co?
W świętą Łucę, gdy dzień się z nocą tłuce - wiele równie ciekawych teorii się słyszy.


sobota, 6 grudnia 2014

duch skaczący

Trudne słowo: skirtotymicy. Edytor tekstu nie zna tego słowa i podkreśla na czerwono, jak podkreśliłby zirytowany belfer. Prawdziwy patriota też tak pewnie podkreślałby. A tak  psychiatra Eugeniusz Brzezicki scharakteryzował Polaków. Canetti natomiast zauważył, że narodom można przypisać symbole:
Anglicy - morze,
Holendrzy – tama,
Niemcy – las,
Francuzi – rewolucja,
Szwajcarzy – góry,
Hiszpanie – matador,
Żydzi – wędrówka
A Polacy? 
Jaki symbol określa Polaka?
Może skoczek albo tancerz? 

Skirtotymik - rozedrgany duszek ? Po grecku skirtao znaczy tańczyć, skakać, kołysać, a thymos – duch, temperament. Skirtotymika charakteryzuje zatem: słomiany zapał, życie z gestem, wytrwałość w trudnych sytuacjach oraz lekkomyślność w okresach powodzenia. Można tak pomyśleć, gdy czyta się medialne nowinki i wpisy na internetowych forach. Zwłaszcza te, pełne frustracji.
Nieszczęście to nienawiść do siebie i swojego miasta. Czasami moje miasto wygląda jak obce miejsce. Ulice, które sprawiają, że człowiek czuje się tutaj jak w domu, nagle zmieniają kolory. Jakby miasto było karą, na k
tórą zasłużyłem, a ja - kolejnym odpadem na ulicy.
To nie ja - to Orhan Pamuk napisał w "Stambule". Świetna książka o miejscu, które przeminęło i trwa tylko w pamięci pisarza. Ale też o takim wewnętrznym rozedrganiu, jakie można by przypisać polskiemu duchowi.
Pamuk wspomina, że jako nastolatek chciał by on i jego miasto przynależało do Zachodu. Bo tam, to ho, ho, ho - wszystko jest lepsze, większe, nowocześniejsze. Jego świat wyglądał lepiej na obrazach, zwłaszcza na obrazach europejskich. Artyści przybywający nad Bosfor szukać ducha orientu i egzotyki - widzieli miejsce malownicze. 
Czy my widzimy wokół siebie miejsca malownicze? Czy kultywujemy największą obsesję naszych czasów: określanie tożsamości. Czy można czuć dumę z tej przynależności? Z czego można być dumnym?

Lublin & Stambuł

środa, 26 listopada 2014

prawnik lajkuje

Byłam kiedyś w Ameryce.... a kto nie był? Ale ja byłam dokładnie wtedy, gdy O. J. Simpson królował w wiadomościach telewizyjnych. Na wszystkich kanałach wciąż ten sam obrazek: jedzie samochód, a za nim inne. I podekscytowani komentatorzy, z których wypowiedzi mogłam wyłapać pojedyncze słowa. I były to określenia skrajnych przeciwieństw



czarny;
biały;
prawdziwy;
fałszywy;
dobry;
zły;
agresor;
ofiara

Świętej pamięci Adrew, Amerykanin w drugim pokoleniu, ale z wciąż włoską duszą - był zdumiony. Nie mógł uwierzyć, że nie słyszałam słynnym futboliście i aktorze. I jak się właśnie okazało - mordercy, którego za zabicie żony i jej kochanka, ściga policja całych Stanów. Gdy Andrew zamknął się w swoim gabinecie, podszedł do mnie jeden z jego podwładnych. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że był potomkiem niewolników sprowadzanych z Afryki. Konfidencjonalnym tonem wyjaśnił, że ehm, ehm, Andrew to fajny chłop, ale cóż, jest białasem i musi mówić, jak te białasy. Natomiast prawda jest taka, że O. J. nie jest wcale agresywnym mordercą, ale ofiarą spisku. Wszystkie wiadomości o nim są sfałszowane i w żadną mam nie wierzyć.
W czasie lanczu przysiadł się do mnie... a! powiem wprost - Indianin. Doradził, żeby w ogóle nie zwracać uwagi na to, co mówią kolorowi (znaczy czarni i biali). To źli ludzie, którzy odebrali ziemię jej rdzennym mieszkańcom. Na wszelki wypadek nie dopytywałam, czy jest Apaczem, czy Komanczem. Pamiętałam z książek tego Niemca - Karola Maya, że czerwoni nie lubili się miedzy sobą.

Pamiętałam też, że Stany Zjednoczone jako wielki tygiel narodów, już przed wiekiem Zangwill przedstawił w sztuce "The Melting Pot". Nie zdziwiłam się więc, gdy parę lat temu  "A Million Hoodies for Trayvon Martin" przypomniało, że nie można traktować złowróżbnie wszystkiego, co zasłania innych ludzi. I teraz nie dziwię się, że w trwają rozruchy w amerykańskim Ferguson, bo policjant zastrzelił nastolatka lub bo zwalisty 18latek rzucił się na policjanta.
Dziwię się natomiast, gdy prawnik, znany konstytucjonalista, lajkuje na fejsbuku, kandydatkę na wójta. A ona pisze tak: "Za nami wybory samorządowe, w których oddaliście swoje głosy na kandydatów na wójta i radnych. Serdecznie dziękuję za udzielone poparcie, zarówno dla mnie, jak i proponowanych przez nasz komitet kandydatów. Wybory na wójta nie zostały rozstrzygnięte i czeka nas druga tura głosowania... Wobec wyzwań i problemów, które należy skutecznie rozwiązywać nie możemy tracić czasu oraz energii na spory i konflikty...
I czuję się zdezorientowana, jak 20 lat temu, przed telewizorem w Ameryce. Doktor prawa zachęca, żeby iść do wyborów. A w telewizji prawnik, prezes partii - mówi, że wybory są sfałszowane. No i komu ja mam wierzyć? Sprawdzać, co który prawnik lajkuje?



 

piątek, 21 listopada 2014

efekt aureoli

Życzliwość to życie w szczęściu i szczerości do siebie i innych ludzi. Jak mówił Paweł z Tarsu owocem ducha jest



miłość
radość,
pokój,
cierpliwość,
życzliwość,
dobroć,
wiara,
łagodność

Przeciwko takim rzeczom nie istnieje żadne prawo.  Także ci, którzy mówią: respekt! Z naciskiem na pierwszą sylabę. Przy tym zaciskają dłoń w pięść, stukają pięścią w serce, a następnie prostują ramię. Trochę to straszne i traci znaczenie "respect". A nawet znaczenie "szacuneczek" wypowiadane w pozdrowieniu, ze staromodnym uniesieniem kapelusza lub nawet bejsbolówki... Kiedy mówię szacunek, to mam na myśli, że traktuję innych grzecznie. Mówię: przepraszam, dzień dobry, dziękuję... Słucham uważnie, nie przerywam. Ubieram się odpowiednio do okoliczności. Nie narzucam innym swojego sposobu myślenia i życia. Szanuję pracę innych. Dotrzymuję słowa.
Dokładam starań, by żadne spojrzenie na innych nie miało efektu szatańskiego halo, jak psychologowie nazywają skłonność do przypisywania właściwości, zgodnych z emocjami pierwszego wrażenia. To nie jest łatwe. Widok garbatego brudasa, czy zatęchłej ruiny, podpowiada, by je omijać z daleka, bo są złe. Unikam też efektu anielskiego nimbu, co jest jeszcze trudniejsze, na pierwszy rzut oka widać dobroć kędzierzawego chłopca lub złotowłosej dziewczyny.

Aureole powinny być zamknięte w ikonach. Aureole zaś są malowane, nie pisane. Owszem niektórzy czasem popisują się, dopisując sakralne znaczenie błędnemu tłumaczeniu rosyjskiego живопись lub greckiego γράφω.
Szacunek i sacrum mają inne źródło. Popatrzcie tylko na ikony Małgorzaty Dawidiuk. Te ikony to nie jest prawosławne ikonopisanie - można by raczej z angielska powiedzieć: All Hallows' E’en. Nie tylko dlatego, że z mroku błyszczą nimby aniołów i aureole świętych. Podejdź bliżej. Weź głęboki oddech. Popatrz na te deski i tkaniny. Trudno byłoby je zauważyć wędrując w Bieszczadach. Ileż to razy podchodzi się do zatęchłej ruiny i popatruje przez szpary w zakurzonych okienkach na tysiąckrotnie omodlone feretrony i ornaty. I co najwyżej można łzę uronić nad cieniami wiernych, wygnanych ze swoich wsi i świątyń.
Ja w drodze między kapliczkami szukam cienia Julii. Julię miłość prowadziła. Z bieszczadzkiej wsi przeszła piechotą do Gdańska. Odczekała kilka tygodni na statek i popłynęła do Ameryki. Bo tam czekał wierny mąż. I tam ona, niepiśmienna kobiecina urodziła synka Ondrejka. Świat poznał go pod nazwiskiem Andy Warhol. A tyle w bieszczadzkich wsiach było kobiet, co stąd wygnane nie doszły nigdzie. Nikt na nie czekał. Nic dobrego im się nie przytrafiło. Miały cierpliwość, wiarę, łagodność, może nawet miłość... może nawet świętość za pazuchą.
Z poświęconych desek i tkanin, pieczołowicie odnowionych i 
ułożonych przez Małgorzatę w święte obrazy, uśmiechają się wdzięczne cienie. Może święci.  

wtorek, 18 listopada 2014

leśne dziadki

Jesienią nachodzą mnie nastroje dekadenckie. Może nawet modne borderline? Bo żyję na granicy wsi i miasta, jestem przestawionym mańkutem, uczyłam się pisać stalówką a piszę wordem? Osobowość graniczna to jednak ciężki temat - z lżejszych tematów są jeszcze:




satyry

oligarchowie
heloci
agora
elekcja
ordynacja
Metoda d’Hondta
Metoda Saint-Lague
Metoda Hare-Niemeyera

vote or die

W mediach spowszedniały "szok i dramat" zastąpiło larum w sprawie "leśnych dziadków", co to nie potrafili zdigitalizować wyborów. Żurnaliści przekonują, że jeśli w 48 osiem godzin nie ma wyników głosowania, to demokracja jest zagrożona. No chyba ta demokracja kończy się na granicy mojej gminy. Wynik znam - wiem, że będzie dogrywka. Nie wiem do jakich partii kandydaci należą, bo obydwoje mają własne komitety. W myśl zasady: nie palcie komitetów - zakładajcie własne. Za granicą, czyli w Lublinie sytuacja lekko schizofreniczna, bo jak wygrała jedna partia, a dotychczasowy prezydent z 60 procentową przewagą pokonał konkurenta z wygrywającej partii.
Oto signum temporis: zbyt szybkie zmiany rzeczywistości. Dziadkowie przeżywali elektryfikacje; dzieci - wprowadzenie telewizji; wnuki - technologie mobilne. Już nikt nie rachuje na liczydłach, a jeszcze niewielu potrafi używać arkuszy kalkulacyjnych. Ja jestem wiernym wyznawcą Excela, chociaż potrafię napisać tylko nędzne formuły. Stare księgowe szybciej liczyły na liczydłach. Wstydzę się tego. I wyznam z zażenowaniem, że nie bardzo też potrafię pojąć metody liczenia wyborczych głosów. Czytam, różnica  polega na tym, że zamiast kolejnych liczb naturalnych, dzielnikami są liczby nieparzyste, z wyjątkiem pierwszego, który wynosi 1,4. Formuła Saint-Lague w mniejszym stopniu niż d’Hondta preferuje najsilniejsze partie. Zazdroszczę tym, którzy potrafią to przełożyć na komputerowy algorytm. I tych, którzy krytykują programistów, bo w dzień po wyborach w godzinę odkryli straszne luki w systemie. Brawo! Czemu nie odkryli ich wcześniej?
Czemu nie było zaangażowania na wzór kampanii amerykańskich raperów, których celem było zachęcenie młodych ludzi do wzięcia udziału w głosowaniu? Tam nosili koszulki z napisem VOTE OR DIE. U nas celebryci noszą tylko pogardę dla frajerów, co opłacają im podróże do fajnych miejsc. I wychodzi na to, że mamy demokrację według najlepszych zasad starożytności: prawa mają oligarchowie - reszta ma tylko obowiązki. Jak w dawnej Sparcie, gdzie najliczniejszą grupą byli Heloci - własność państwowa. Od niewolników różnili się tym, że nie wolno ich było sprzedawać i zabijać.  I też pewnie półgębkiem wyśmiewali "leśnych dziadków", czyli satyrów.

środa, 12 listopada 2014

arogancja i pokora

Nie wiemy jaki mamy wzrost dopóki wstać nie trzeba, lecz kiedy przyjdzie taki czas - sięgniemy głową nieba. Tylko czy w chmurach znajdziemy różnicę między słowami?  

przyzwoitość i rozpasanie
tożsamość i odmienność
tradycja i awangarda
patriotyzm i kosmopolityzm
lęk i brawura
cynizm i obłuda
prominent i obywatel
pańszczyzna i wolność

Przyzwoitość to waluta, śpiewa Stanisław Soyka. Niestety nie rozwinął tej koncepcji w kolejnych strofkach. A przecież siła nabywcza waluty ulega a to inflacji, a to deflacji, a nawet denominacji. Co to jest "przyzwoitość"? Łatwiej zdefiniować przyzwoitkę, chociaż ta funkcja uległa dystrofii i zanikła zupełnie. Wciąż natomiast powtarzany jest bon mot Słonimskiego Gdy nie wiadomo, jak się zachować, na wszelki wypadek trzeba zachować się przyzwoicie. Czy to oznacza jednak współczucie dla pokonanych, szacunek do  przeciwnika, litość dla słabszych, zrozumienie dla grzesznych, wspaniałomyślność dla skruszonych i wybaczenie dla zmarłych? Pan Bartoszewski przekonywał całą książką - "Warto być przyzwoitym", bo w czasach takich jak nasze to jedyna droga do ocalenia wartości elementarnych, bez których giną lub nikczemnieją narody i ludzie...
Od 2 marca 1864 roku polscy chłopi przestali faktycznie być niewolnikami we własnym kraju, niewolnikami swoich panów, feudałów, możnych rodów z olbrzymimi posiadłościami wielkości województw. Nie przypominam sobie jednak jakichś większych lub choćby mniejszych obchodów 150 rocznicy zniesienia pańszczyzny. A jak świętujemy okrągłą rocznicę niepodległości? My (naród) nurzamy się z lubością w przeciwieństwach, akcentując jedni tożsamość, a inni odmienność; tradycję i awangardę, patriotyzm i kosmopolityzm. Nie rozróżniamy flagi i bandery, rozetę narodową nazywamy kotylionem, a niektórzy i tak wolą kokardę lub wstążkę. Chuligani zaś  wznoszą koktajle mołotowa za kiczowatą tęczą.
Włączyłam wczoraj telewizor, żeby popatrzeć jak świętuje stolica. W jednej części ekranu pokazywali, że tęcza stoi - w drugiej, że bojówkarz w balaklawie leży. Byłoby wszak milej, gdyby leżał w baklawie u stóp czekoladowego orła, nieprawdaż? My (naród) musimy jednak manifestować frustrację i brawurę. Nie, nie naród - obywatele.
Prominenci nie mieszczą się w tej kategorii, oni mówią jak żyć, a raczej,  jak się w tym życiu ustawić. Wybierają klasę ekonomiczną w samolocie tanich linii, za kasę na rozpasanie. I nie można o nich mówić, że są obłudni i cyniczni, ponieważ są to antonimy. Sprawdziłam definicje. Cynik to ten politykier, z którego ostatnio szydziła brytyjska prasa, za jego pogardę dla kobiet i ogólnych zasad. Obłudnicy zaś, to ci odlotowi dwulicowcy głoszący moralność dla materialnych korzyści.

wtorek, 28 października 2014

zanik pamięci

No dobra, szykujcie stos, bo teraz napiszę herezję: w życiu nie chodzi liczbę oddechów. W życiu chodzi o te momenty, które zatrzymują oddech w piersi. I nie chodzi mi tylko o
piękno. Jest też:



ekstaza
melancholia
zgroza
zaraza
zagłada
gorycz
frustracja

oburzenie
lament


Wszyscy dziś w zachwycają się pięknością Muzeum Żydów Polskich. Wierzę, że może być wspaniałe i godne zwiedzania oraz chwili zadumy. Bo Majdanek budzi zgrozę. Unieśmiertelniony obóz zagłady zatrzymuje oddech na długo. Tragedia żydowska poruszyła sumienie świata i pod wieloma względami uwarunkowała politykę zachodnią po 1945 na całym świecie. Niemcy pokolenie po pokoleniu muszą mierzyć się z brzemieniem win. Natomiast w powojennej Austrii naziści w cudowny sposób zniknęli, a Austriacy doznali zbiorowego zaniku pamięci.
Zbiorowe zaniki pamięci to dość powszechna przypadłość. O Cyganach, pardon - Romach, się raczej nie pamięta. Były piosenki Michaja Burano, film o Papuszy i podobno ma powstać kiedyś w przyszłości romskie muzeum. Byli w Polsce od początku XV wieku, w XVIII wieku w Rzeczpospolitej Obojga Narodów istniał urząd królów cygańskich. Słyszeliście jednak kiedyś o "Porrajmos"? Tak nazywają w swoim dialekcie masową eksterminację Romów w czasie II wojny światowej.
Od XIV wieku mieszkają też w Polsce Ormianie. Mieli własne samorządy, byli dobrze wykształceni - ubrali polską szlachtę w kontusze i dodali do kuchni orientalne przyprawy. Kilka lat temu byłam na jakiejś wystawie poświęconej Ormianom, gdzie wprawdzie były jakieś obrazy, ale raczej było to ormiańskie spotkanie. Do dziś wzdrygam się na wspomnienie przejmującej goryczy i łez z jakim patrzyli na jakiś obrazek. Nie pamiętam treści obrazka, ale ten niespodziewany dla mnie nastrój. Bo z czym się kojarzy Armenia? Z górą Ararat, na której gdzieś jeszcze spoczywa Arka Noego i z radiem Erewań, niesłusznie kojarzonym z Erywaniem. Wstydzę się, nie słyszałam wtedy o Ormianach tułaczach, ani o zagładzie Ormian. Nie opowiedziały mi o tym książki, filmy, ani nawet relacje z procesów skazujących ludobójców.
I nie jest to powód frustracji świata, bo świat ma teraz na głowie zagrożenie zarazą fundamentalizmu i nową wędrówką ludów. Ludów pełnej bogactw Afryki, uchodzących do pełnej tolerancji Europy.  

 

poniedziałek, 20 października 2014

sielskie fotki

- Ty nam teraz udostępnisz fotki wszystkich swoich partyjnych kolegów? - zapytał jeden internetowy znajomy. - Mam również koleżanki - szczerze odpowiedział drugi. Jednak na ulicach jakby mniej papierowych twarzy żądnych rządzenia
Che w berecie
Churchill bez cygara
Monroe podkasana
Einstein z językiem
Lenon i Yoko
Marlboro Man
bezimienna Afganka
prawie rządzączy
bliss Charles O'Rear
Wszyscy wyglądają jednakowo lub ja ich nie rozróżniam po plakatach partii. Jest białe tło, na tle twarz wygładzona ze zmarszczek i jakaś płaska, wzrok wbity w przestrzeń, jakiś numer, jakieś nazwisko, jakieś logo. Nie oczekuję, że panie będą wyglądać jak Marilyn Monroe na wywietrzniku tunelu metra albo Whoopi Goldberg w wannie mleka lub Lucy w Alejach Jerozolimskich. Przypomina mi się jednak zdjęcie Helmuta Newtona Sie Kommen. Piękne, nagie panie idące po władzę. Wyniosłe, dumne, aroganckie tak, że nawet brak ubrania nie jest w stanie tego ukryć. Jeśli kandydatki do władzy nie chcą wyglądać władczo - mogłyby przynajmniej naśladować słynne spojrzenie afgańskiej dziewczynki z okładki National Geographic sprzed trzydziestu lat.
Przypomina mi się też ikona popkultury, nadrukowywana na podkoszulkach, torbach i uczniowskich zeszytach: Che Guevara w berecie. Dlaczego nikt nie upozuje się na bojownika socjalnej sprawiedliwości? Teraz polityka skupia się na wyrwanych z kontekstu słowach, gestach bez znaczenia i krokach w poprzek czerwonego dywanu. Żeby zwrócić uwagę nie potrzeba gospodarczych sukcesów lub wybitnego intelektu. Dlaczego zatem nikt nie upozuje się na Einsteina ze słynnej fotografii? Od razu widać: geniusz ociupinkę szalony. Albo na Churchilla, któremu podstępny fotograf wyrwał z ust ulubione cygaro? Lub przeciwnie - na kowboja ćmiącego papierosa?
Skoro programów wyborczych nikt nie czyta, a nijakie twarze nie obiecują niczego szczególnego - jaki sens oblepiać nimi słupy i Internet? Skoro wróciliśmy do kultury obrazkowej - może lepiej pokazać po prostu idyllę? Tę, którą zna chyba każdy użytkownik komputera na świecie. To ta fotografia "bliss" Charlesa O'Reara, wykorzystywana jako standardowe tło pulpitu.

A Ty? Co masz na pulpicie? Sielski pejzaż? Bo to obietnica dobrego dnia...?


wtorek, 7 października 2014

powiedział mi sensei

Łzy Hioba - z nasion tej trawy w październiku robimy różańce.  W paciorkach tkwią tajemnice; te radosne i bolesne, świetliste i chwalebne. Wszystkie tęsknią do ciepła ludzkich dłoni.



róża;
różaniec;
pacierz;

stos pacierzowy;
paciorki;
rudraksza zen;
suficka sebha

paciorki
koraliki
sznur

To zdarza mi się co jakiś czas: znajduje mnie różaniec. Bo przecież nie ja znajduję w Rzymie różane koraliki - to one gniotą mnie w plecy, gdy zalegam na ławce zmęczona upałem. Albo na dziedzińcu Santiago de Compostela uciskają stopę. I gdy wreszcie uwalniam się z tłumu, okazuje się, że w sandał wkręcił mi się różaniec. Tak wiem - powinnam szukać właściciela. Podniosłam więc dłoń z paciorkami z białego plastyku w górę, ale po spojrzeniach poznałam, że nie traktują mnie jak uczciwego znalazcę, ale jakąś nawiedzoną tercjarkę. I teraz to samo: jadę sobie rowerem i coś z ulicy do mnie błyska. Znowu różaniec - tym razem z kilku łez Hioba. To nie jest żadna metafora, tylko nazwa trawy, z której nasionek robi się różańce.
Kiedyś zaprzyjaźniony ksiądz podarował mi kilka ziarenek, zapewniając, że przywiózł je rowerem z Rzymu i będą miała piękny różańcowy klomb w ogródku. Mimo starannej uprawy - nic z tego wyszło, więc może niebo podrzuca mi te sznury modlitewne jako zadośćuczynienie za nieudane zbiory? A może stara się zachować chrześcijański stos pacierzowy? Wszak wśród licznych fascynacji miałam moment zachwytu tańczącymi derwiszami, bo jakże nie zachwycić się słysząc poezję, którą tworzył Dżalaluddin Rumi? Zachwycający wydawał się również suficki sznur modlitewny ze stu - bez jednego - koralików, służący do powtarzania imienia Boga.
108 pestek rudrakszy służących jako sznur medytacyjny zen - wydawało się jeszcze bardziej cudowne. Wiecznie zielona rudraksza rośnie w Himalajach, ale podobno natchnieni ogrodnicy potrafią uprawiać ją także w Europie. Okazało się, że ja do nich nie należę. Może ziarenka, które dostałam były jakieś przeterminowane... Próbowałam medytacji; dostałam nawet osobistą mantrę, z zapewnieniem, że koraliki nie są konieczne do osiągnięcia czystego umysłu. Ba! Nie jest nawet potrzebna cudza wiara. Tak mi powiedział sensei, który nie monetyzował swoich nauk. Człowiek wychowany chrześcijaństwie, nigdy nie poczuje tego, co czuje buddysta, czy muzułmanin - powiedział mi sensei.
Teraz taki czas jednak nastał, że można nie korzystać z zakładu Pascala, ale trzeba zrozumieć dusze obcych.


http://www.erepetitio.com/pl/set/8/fiszki-religia

czwartek, 2 października 2014

tańczę z radości

W końcu karnawał -- możemy tańczyć z radości. Tylko co byłoby dobre?   

brazylijska capoeira
argentyńskie tango
czeska polka

ukraiński hopok
rosyjski kazaczok
kaukaska lezginka
greckie sirtaki
krzczonowski mach


Rzucił się do tańca — klaskał w dłonie, podskakiwał, wywijał w powietrzu piruety, opadał na ugiętych kolanach i znów nogi wyrzucały go w górę. Wzlatywał wysoko, jakby był z gumy. Nagle wzbił się tak wysoko, jakby chciał przezwyciężyć prawa natury i ulecieć. W tym strudzonym, starym ciele wyczuwało się duszę walczącą o to, by porwać je i wraz z nim jak meteor rzucić się w ciemności. Dusza podrywała ciało, a ono spadało, nie mogąc zbyt długo utrzymać się w powietrzu, dusza bez litości podrywała je znowu, jeszcze wyżej, lecz ono, nieszczęsne, opadało bez tchu.
To był  Zorba - najpopularniejszy tancerz greckiego sirtaki. Chociaż niewątpliwie o wiele bardziej interesujące byłyby starożytne tańce nagich młodzieńców w Sparcie. Bez skojarzeń i podtekstów seksistowskich proszę. Pożądane są refleksje estetyczno-zdrowotno-pacyfistyczne. Bo jak nadzy - to znaczy bezbronni. Bez mieczy, szabel i ciupag. Żaden czerwony pas, a za pasem broń. I niech nie przygrywają nam surmy bojowe i werbel niech nie warczy.
Wymachiwanie ramionami na podobieństwo skrzydeł orła, jak to robią górale kaukascy  w lezgince - też tylko ciarki na plecach wznieca. Capoeira - jeszcze straszniejsza i nikt już nawet nie pamięta, że to w ogóle był taniec. Podobnie jak ukraiński hopok. Dobra na świętowanie bezkrwawego podboju Europy byłaby polka, gdyby nie uznawano jej jej za taniec czeski. Dla okazania ekstatycznego pojednania nadałoby się lepiej Libertango Piazzoli. Lekkie, łatwe i przyjemne mimo patetycznej nazwy. Jak jednak przypominają muzycy z Lublina: do tanga trzeba dwojga. Na politycznych salonach trudno o szczery radosny uścisk.
Najlepszy byłby krzczonowski mach - prosty rytm i jeszcze bardziej proste kroki, w uścisku nieco niedźwiedzim. Dobre byłyby też tańce na moście - mosty mają naturalną symbolikę łączenia przeciwnych brzegów. Ale teraz mam nowe hobby:

ZUMBA!

poniedziałek, 29 września 2014

ukryci i wściekli

Czas sprzątnąć to rowerowe ścierwo z naszych ulic! Zmasakrować Masę Krytyczną! Przeczytałam i... wzruszyłam się. Przed laty jeździłam w masie krytycznej w Lublinie. Teraz są ścieżki i rowery miejskie. A wtedy, gdy na głównym rondzie podnosiliśmy rowery nad głowy - też nas tak wyklinali.
.. inne uczucia
cherlawe, ślamazarne.
Kiedy braterstwo
liczy na tłumy?
Współczucie - kiedykolwiek
pierwsze na mecie?
Porywa tylko ona
nienawiść
Tak lub jakoś podobnie pisała Pani Szymborska. Święte słowa. Święta prawda. Święci pańscy! Chyba nie o to stwórcy chodziło, gdy rozpoczął produkcję ludzkości na skalę przemysłową? Nie oczekuję, żeby każdy nosił gustownie dolepiony Pan Am smile lub Botox smile. Nie chcę żeby ludzie kontestowali przeciwności losu jak Hiob. Ale chińskie wu wei? Prosta sztuka robienia właściwych rzeczy we właściwym czasie? Dosłownie: bezczynność, niedziałanie, zaniechanie - a przynajmniej niehejtowanie?

Ale nie. Zawsze coś. Coś sarkastycznie rzucić. Coś ironicznie mruknąć. Coś nienawistnie prychnąć. Chociażby na takich jak ja, cyklistów. Takich co nie chcą być szybcy i wściekli. Takich co pedałują: prawa - lewa; prawa - lewa... i nucą: I don't wanna be the President of America, You say smile  I say cheese  Cartier I say please  Income tax  I say Jesus  I don't wanna be a candidate  For Vietnam or Watergate  I want to ride my bicycle bicycle bicycle.
I co słyszymy w odpowiedzi? Warszawa to nie wieś, żeby po niej rowerem jeździć! Ani Kraków. Rowerzyści nie są jedynym obiektem nienawiści. Każdy może być obiektem wzgardy. Übermensch może gardzić każdym i rozpychać się na drodze. Także na symbolicznej drodze życia. Wyobrażacie sobie samochody w wielokilometrowym korku stojące przy krawężnikach dwupasmówki? Tak żeby między nimi karetka mogła przejechać do chorego? 

czwartek, 18 września 2014

krzyżyk na drogę

Donaszam różne różne rzeczy po mężu, ale nie nazwisko. Gdyż jak podają historyczne źródła, jest to nazwisko osławionego łemkowskiego rezuna. Noszę nazwisko po ojcu, bo jest przedpolskie i godne separatyzmu, jak w:


Szkocji
Słowacji,
Słowenii,
Serbii,
Bośni,
Czarnogórze,
Chorwacji,
Hercegowinie,
Kosowie

Zanim powstała Polska byli Dziadoszanie. Pisał o nas Geograf Bawarski już w połowie IX w., informując „Dadosesani XX civitates”. Znaczy mieliśmy 20 grodów na naszych ziemiach w widłach Odry i Bobru. Na terenach naszej ojcowizny spotykali się władcy Polan i Niemców. We wrześniu 1000 lat temu rozgromiliśmy obmierzłych Germanów i zmusili do hańbiącej ucieczki najpotężniejszą armię ówczesnej Europy, niszcząc w otwartym starciu jej najlepsze oddziały. Przeczytajcie chociaż fragment z kroniki Thietmara opisujący bitwę w Kraju Dziadoszan, czyli Śląsku. W razie odłączenia Śląska - obejmę posadę monarchy.
Póki nie pojawią się widoki na królewski tron - mieszkam nieopodal Grodów Czerwieńskich. Grody Czerwieńskie były ważnym punktem na mapie XII wiecznej Europy, a o ich znaczeniu świadczy skarb odnaleziony przez profesora Kokowskiego. I to jak na razie wszystko, co zostało z dawnej chwały... Podobnie jak z potęgi Kraju Dziadoszan. I kiedy eksperci prowadzą dyskusje o patriotyzmie i narodzie, lepię ruskie pierogi, warzę ukraiński barszcz, a czasem - fasolkę po bretońsku. Bo specjaliści od problematyki różnych narodów, jedyne, co potrafią powiedzieć o przyszłości Szkocji, Ukrainy, czy innych separatystów, to tyle, że "czas pokaże, co to z nimi będzie".
Co to będzie? Co to będzie? Wspólna Europa nas nie zachwyca - nawet, gdy człowiek z Polski staje na jej czele. Nie wszyscy mogą o nim powiedzieć, że to "nasz człowiek". I o Europie też nie mówią "nasza". Korzystają z jej osiągnięć i negują jej istnienie. Chociaż najbardziej bawią mnie Szkoci (w pierwszym pokoleniu chyba, bo świetnie mówiący po polsku) deklarujący: MY SZKOCI to głosujemy...

Nie słyszałam ani jednego eksperta, który powiedziałby separatystom: krzyżyk na drogę. A tam akurat byłoby to proste, bo każdy może wybrać, czy chce krzyż św. Jerzego, Andrzeja, czy Patryka. Niektórzy Syryjczycy też wybierają krzyż w Europie, a inni Afrykańczycy, po prostu - Europę. Imigrantom wyławianym z Morzą Śródziemnego jest chyba wszystko jedno, kto tu rządzi i jaka historia za nim stoi.

poniedziałek, 15 września 2014

strzeżcie się strażników

Radość z dotykania książek mogą mieć tylko ci, którzy nigdy nie czytali "Imienia róży". Czytelnicy Eco zawsze będą pamiętać, że każda książka może być trucizną nie tylko dla ducha, ale i dla ciała.


wolni najmici;
kondotierzy;
lancknechci;
psy wojny;
najemnicy;
ochroniarze;
zielone ludziki;
żołdacy;
zabijacy

W czasach panoszącej się alergii, imponująca biblioteka jest groźniejsza niż zasłony i dywany, które można wyprać. Najlepsze odkurzanie i wycieranie półek nie gwarantuje, że goście nagle nie zaczną łzawić, charczeć, kichać - co bardzo psuje imprezę. Dziś imprezuje się w sieciach społecznych i tam wymienia myśli i rzeczy. Zdygilitalizowany świat pozwala łatwo dzielić się z innymi, obchodząc bariery czasowe i przestrzenne. Bo od zarania dziejów podstawowym elementem funkcjonowania wszelkich kultur jest wymiana. A tu, tyle można znaleźć za darmo.
Ejże? Czy aby na pewno? Nie ma darmowych obiadów, Podawanych do stołu usłużnie, Za każdy obiad się płaci, I raczej prędzej, niż później. Za to, że biło się brawo, Tym, co nie godzi się klaskać, Grosz przyjdzie złożyć na tacę, Gdy Życie szepnie: co łaska - śpiewa Jarosław Chojnacki. W sieci nie chodzi o pełne pychy mniemanie, że ktoś dybie na moją prywatność. Gospodyni domowa, to musi raczej chronić kotlety, żeby ich pies nie ściągnął ze stołu. To legiony gwiazdeczek potrzebują ochroniarzy - strażników swej cnoty i chaty, raczej po to by odsłaniali ich sekreciki. I tylko czekają na wolnych strzelców, wolnych najmitów i kondotierów, którzy ujawnią tajemnice. Tylko po to, żeby prostej gosposi mącić w głowie.
Bo jak zauważyli starożytni: Quis custodiet ipsos custodes – "kto strzeże samych strażników?". To pytanie powraca teraz w globalnej sieci i w świecie kelnerów podsłuchujących ministrów oraz mediów publikujących intymne zwierzenia celebrytów. I gdy tak łatwo popularność znajdują banały i uproszczenia. Gdy my tu obśmiewaliśmy nieudolnych strażników państwowych, nieco dalej grasowały "zielone ludziki". Nie jacyś straszni najemnicy, zabijacy, czy psy wojny - tylko "zielone ludziki". I ani media, ani memy nie wspominały, że w naszym stuleciu to nie władze organizują armie wojowników i strażników. Wojna stała się jedną z usług sektora prywatnego.
Niedawno przypominały o tym amerykańskie obchody rocznicy 11 września. O masakrze 16 września 2007 na placu Nisur w Bagdadzie – media i memy nie wspomną. Tamtych lancknechtów nie można przecież nazwać "zielonymi ludzikami". Będziemy wspominać "IV rozbiór Polski" 17 września, gdy na straży granic stały państwa, nie korporacje, a "Sztukę wojny" czytało się na papierze.

piątek, 12 września 2014

prawie coaching


A może potrzebny ci coaching - zaproponowała znajoma. Nie wiem wprawdzie, co to jest w istocie, ale mniemam, że miałabym wywlekać na światło dzienne subtelne drgnienia duszy mojej. Ona zaś odpowiadałaby monosylabami, powtarzając urywki moich zdań. Od tego, to ja mam przyjaciółki. 
imigracja,
nostryfikacja,
Antypody,
superwizja,
trener, 
e-psycholog,
e-coach,
m-learning,
chatbot

Jedna nawet ma certyfikat na pochłanianie cudzych zwierzeń i żyje sobie z tego za oceanem. Polska wiedza psychologiczna okazała się całkiem aktualna na Antypodach. Imigrant musiał ją tylko potwierdzić miejscowym certyfikatem. I na początek pracować pod okiem mistrza, którego u nas nazywa się superwizorem. Ja nawet nie chcę sobie wyobrażać jej pierwszej pracy. Dali jej pod opiekę uchodźców z rozpadającej się Jugosławii. Oni opowiadali, jak ich najbliżsi byli gwałceni i mordowani a dobytek doszczętnie spalony. I co takim powiedzieć?
Kiedyś jeszcze miałam do zwierzeń Elizę. Bo każdy może mieć Elizę. Chociaż nie, nie każdy. Trzeba było znać trochę słów po angielsku i układać je w zdania; w miarę logiczne zdania. Eliza była produktem stworzonym w 1966 roku w Massachusetts Institute of Technology. Jego twórca, Joseph Weizenbaum, nazwał go na cześć Elizy Dolittle, bohaterki komedii Bernarda Shaw "Pigmalion" - przedstawicielki klasy robotniczej, która stara się nauczyć mówić z akcentem właściwym wyższym sferom.
Mój osobisty nauczyciel angielskiego poszedł w ślady profesora Henryka Higginsa, zalecając konwersacje z Elizą. Wprawdzie oczekiwałam, że to on będzie się do mnie zalecał, niemniej komputerowe rozmowy z Elizą też miały swoje zalety. Nie trzeba się było obawiać ośmieszenia przed lektorem, czy kolegami z grupy. Można było sprawdzać słówka i cyzelować zdania. Dziś mój anglista uczy online oraz przekonuje Mobile learning is effective! Trzeba bowiem znać trochę słów, aby konwersować z Elizą np. tak:
-   Hello. My name is Eliza. How may I help you?
-  I feel lonely.
-  Tell me more about such feelings.
-   You know, when I get back home from work there is no one there. There is no one to talk to, no one to share my joy and sorrow with, no one to hug to.
-   Oh…, know, when you get back home from work there is no one there. There is no one to talk to, no one to share your joy and sorrow with, no one to hug to?
-  That’s how I feel. It is terrible.
-  Do you often feel it is terrible?
-  Every day when I sit alone in my kitchen or watch a stupid film without even a cat on my lap.
-  What answer would please you the most?
-  I guess it would be a gentle word of advice from you how I can find another person, a woman if possible, to live with.
-  You are not really talking about me, are you?
-  Hmm, how old are you?
-  Would you prefer if I were not?
-  That is not an answer to my question, Eliza.
-  What does that suggest to you?
-  It suggests that you may not be a human being and you will not be able to live with me.
-  We were discussing you, not me.
Kliknij - darmowy TEST angielskiego





środa, 10 września 2014

ONI wiecznie żywi

Andrianampoinimerina (The Prince in the Heart of Imerina), short for Andrianampoinimerinandriantsimitoviaminandriampanjaka. Wiedzieliście, że był królem? Ja wiem, bo wpadł mi w ręce "Upiorny legat" Chmielewskiej. Dzięki temu jeszcze kilka słów wyciągnęłam z lamusa poprzedniej epoki:



badylarze,
spekulanci,
waluciarze,
cinkciarze,
żulia,
NRD/NRF,
bony dolarowe,
filateliści,
klasery


Ach. Chmielewska. Ileż to było śmiechu z jej humoresko-kryminałów. Chociaż... nie do końca. Bo ludowa milicja nie kojarzyła się najlepiej w świadomości ludu, a Chmielewska robiła jej dobrą promocję. I szerzyła odium pogardy dla społecznych mętów. Kimże były męty? W tej książce zajmowali się wymianą walut i zamordowali starą wariatkę. Natomiast bohaterowie wpłacali dobrowolne datki do skarbu państwa. Taką rzeczywistość 1977 roku opisuje autorka. Dziś skarb państwa ściąga podatki, wymianą walut zajmują się legalne kantory i banki, a chorej na Alzheimera nie wypada nazywać szaloną.
Taka zmiana. Ważna, ale nie jedyna, różniąca moją rzeczywistość od kryminałków Chmielewskiej. Pół wieku temu wyjazd na Wybrzeże był wielka wyprawą, a zagraniczne wyjazdy - gigantycznym przedsięwzięciem finansowym i logistycznym. A dziś? Dziś korzystając z couchsurfingu i autostopu można za półdarmo objechać Europę i co najwyżej przed Albanią zastanowić się, czy jest w strefie Schengen i czy wiza jest potrzebna. Teraz uczy się młodzież, że ten sposób podróżowania tworzy networking, pojmowany jako sieć trwałych kontaktów, sprzyjający efektywnej wymianie informacji oraz życzliwej atmosferze. Kiedyś nazywano to odrażającą sitwą lub karalnym spiskiem.
To co zostało niezmienne, to wiara w teorie spiskowe i ONYCH kalających i sprzeniewierzających nasze życie. ONI to aferzyści, aferą goniący aferę. Wszędzie. Zapytasz skąd by ONI wzięli aferę w planowaniu przestrzennym na przykład? Przestrzeń kradną! ONI zagarniają przestrzeń pod te swoje autostrady i stadiony. I ciągle im mało. Jak są wójtem to chcą być starostą, starosta chce być wojewodą, a wojewoda - premierem. A premier chce rządzić całą Europą! Być równy prezydentowi Obamie lub legendarnemu Andrianampoinimerinie!

poniedziałek, 1 września 2014

podróżować jest bosko

Dzieciństwa się nie wybiera. Można być polskojęzyczną Ślązaczką, która rozpoczęła edukację podczas wojny w kinderschule w Lublinie, a na starość mieszkać nad Balatonem. I delektować się:
węgierskim gulaszem
turecką kawą
francuskim rogalikiem
lizbońską babeczką
ruskimi pierogami
ukraińskim barszczem
bretońską fasolką

angielską herbatką

Nie odważyłam się zapytać srebrnowłosej kobiety, kim byli jej rodzice, skoro chodziła do "kinderschule" obok obozu na Majdanku. Niemniej kosztowało mnie sporo wysiłku, żeby nie wyrwać ręki z jej uścisku. Zrzuciła właśnie rękawiczki, porzucając pracę w ogródku, bo usłyszała w małym węgierskim miasteczku polską mowę. Rozpromieniła się na słysząc nazwę Lublin. Z wysiłkiem kleciła zdania z mieszanki polskich i niemieckich słów, ciesząc się, że na starość spotkała kogoś z miasta swojego dzieciństwa.  Trudnego dzieciństwa, bo to była wojna i musiała wyjechać ze śląskiego miasteczka.
I ani śmiałam pomyśleć, że w tym samym czasie jeden mój kuzyn był więziony na Majdanku, inni robili partyzantkę w podlubelskich lasach. Jedna ciocia zdarła stopy do krwi uciekając z transportu na roboty do Niemiec. Jeden wujek uciekł od bauera do francuskiej partyzantki, a inny - żandarm z Żytomierza przemierzył pół świata i został cichociemnym. A jeszcze inny, z robót w Niemczech, wywędrował do Australii, bo wieś, z której go zabrano nie była już Polsce tylko w Rosji. Moi przodkowie stali pewnie po drugiej stronie wojennego frontu niż przodkowie sympatycznej węgierskiej staruszki. Ale kimże ja jestem, żeby traktować ją oschle lub patrzeć na nią wyniośle?
Tak wyniośle patrzyła na innych kobieta w czadorze i złotej blaszce na nosie. Przechadzała się po wiedeńskim Praterze i władczym gestem dłoni ozdobionej wykwintnymi tatuażami, zabraniała fotografowania. W jej wzroku zdumienie mieszało z niesmakiem. Spróbowałam popatrzeć na świat z jej perspektywy. O jejuńciu! Ale dziwadła wokół! Te kobiety eksponujące w biały dzień trzeciorzędne cechy płciowe, ci rowerzyści w kaskach komandosów i uniformach opiętych na fałdach tłuszczu. I wszyscy obwieszeni elektroniką, którą zamieniają świat w pojedyncze kadry.
Rzeczywiście - zabawni jesteśmy my, turyści. Niemniej podróżować jest bosko, zwłaszcza, gdy od Adriatyku po Bałtyk nikt nie pyta o paszport. A wyjazd na roboty do innego kraju jest wyborem, nie wojennym przymusem.

angielski online

wtorek, 5 sierpnia 2014

zrobiłam Bug

Zblazowany redaktor w studio narzekał na zamknięcie paru ulic w stolicy, a reporter z ulicy tłumaczył, że tłum się gromadzi "murem za kimś". Dołączyłabym do zgromadzenia, ale odstręcza mnie myśl o tym tłumie borderline skłonnym do           


wiecznych fochów
działań impulsywnych
reagowania gniewem
słomianego zapału
kapryśnego nastroju
chwiejnych związków
wewnętrznej pustki
braku celu
nieznajomości siebie

Ta „osobowość z pogranicza” dostrzeżona przez Roberta Knighta w połowie XX wieku, zgrabnie połączyła ludzi z zaburzeniami psychotycznymi i zaburzeniami neurotycznymi.  Neurotyczna osobowość naszych czasów wynaleziona przez Karen Horney musiała ustąpić miejsca schizom i fake'om. Wypada deklarować nieoglądanie TV i wyłączanie FB, ale też wypada mieć "fejkowe", czyli z angielska podrobione konto na portalu społecznościowym. Z tej pozycji można gardzić światem  i krytykować. Jak celebryta publicznie narzekający na ... na wszystko.  Na zajmowanie stolicznych ulic przez amatorów kolarstwa, jak również na zajmowanie uroków prowincji przez amatorów pośledniego grilla.
Podobno gruba celebrytka pokrzykująca w TV wulgaryzmy, przyjechała nad Jezioro Białe i wytrząsała się nad jakością jadła i napojów. I ja tam byłam tam. Rewelacja! To musi być dobre, skoro tłum ludzi chce tam być. Na poboczach i na jezdni morze samochodów; na chodnikach grubi i chudzi; bosochodzący panowie i panie w szpilkach; faceci w czarnych skarpetach i babeczki w bikini. Jedzenie musi być pyszne, skoro ludzie czekają godzinę na zapiekankę. W cenie - muzyka w nieograniczonej ilości decybeli. 
Do tego widok plaży z pryczkami jak na Rivierze, widok jeziora z motorówkami ciągnącymi banany; do tego automatyczne gry i zabawy. Nic dziwnego, że wszystkie stoliki zajęte. Prócz jednego.
Wolny stolik wydawał się najlepszym miejscem. W cieniu, z dala od głośników i barmanki wykrzykującej numery zamówień. Rozsiadłam się. Na wprost kłębił się tłum przy dystrybutorze piwa i dzieci na plaży. Przy stolikach obok wszyscy pogrążeni w telefonicznych konwersacjach, po drugiej stronie piekli się na słońcu amatorzy kometki. Już miałam wyciągnąć papierosy i zamówić piwo, gdy nagły impuls kazał mi spojrzeć w tył. Zobaczyłam stolik przykryty białym obrusem, na którym stała figurka Madonny. Obok pasyjka i kielich mszalny. A gdy bardziej odwróciłam głowę, zorientowałam się, że siedzę plecy w plecy z księdzem. A tłumek pobożnych patrzy na mnie z niejaką odrazą.
Ha! Znów na granicy. Tym razem na granicy sacrum i profanum. Signum temporis - znak czasu: borderline to ja. Ale nie! Nie będę kaprysić, krytykować, narzekać. Wsiadłam na rower i postanowiłam "zrobić Bug trzech granic". Tak się mówi w wakacje: zrobić Włochy, albo Chorwację, albo Grecję zrobić. Żeby "naładować akumulatory" - też się tak mówi, tak. Koniecznie z "tak", uwieszonym na końcu zdania, tak. Rajmund też lubi ładować akumulatory w rozentuzjazmowanym tłumie wczasowiczów, ale poczuł w sobie osobowość pogranicza.
I pojechaliśmy. Wzdłuż Bugu... dałby Bóg, żeby buk przepłynął przez Bug... albo żeby kajakiem pływać sobie od brzegu do brzegu i nie myśleć: tu się kończy Europa, a tam dalej wojna.





czwartek, 31 lipca 2014

sztuka wypoczywania


Ten wielki sufraż i wyzwolenie kobiet to pomyłka. Czyszczę szprychy roweru i śmierdzę benzyną. A kobieta powinna leżeć i pachnieć. Lub jechać do wód. To przecież kobiety wynalazły luksusy:
sanus per aquam
rzymskie termy
japońskie onseny
skandynawskie sauny
greckie gimnazjony
tureckie Pamukkale
polskie krynice
słowackie wody termalne
Boże broń - nie narzekam. Właśnie wróciłam z Elizówki, czyli targu hurtowego. - Do agencji - powiedziała siostra płacąc za bilet parkingowy. - Towarzyskiej? - zażartował parkingowy. - Wolałabym - zażartowała siostra. Kiedy ona realizowała swoje rolnicze powinności w wyznaczonym biurze, mogłam błąkać się po chłodnych halach. Tam to dopiero kobiety używają wolności i feminizmu. Dźwigają skrzynki z owocami, a potem wsiadają do furgonetek i hajda! Na pola kalafiorów, do sadów, grządek. - Tylko siąść i płakać - odpowiedziała sprzedawczyni na moje pytanie, czy jabłka, co mi się podobają, to na pewno polskie. - I co my zrobimy z tymi polskimi jabłkami.
Już miałam zaproponować pieczenie gigantycznych szarlotek, zasługujących na wpis do księgi rekordów Guinnessa, ale powstrzymał mnie smutek na jej twarzy. Nie zaproponowałam też prozdrowotnej kampanii pod hasłem: jabłko z wieczora zastąpi doktora. Przecież zamiast jabłkowego soku, jabłkowego musu, jabłkowych szarlotek - wszyscy wolą zagraniczne przysmaki. Jakoś bardziej elegancko jest jeść włoskie tiramisu, portugalskie pasteis de Belem, czy francuskie croissanty.
Wielka mi filozofia kulinarna półproduktów z supermarketu. Ersatz przy szarlotce na kruchym cieście. Tak jak i luksusowe wczasy na zagranicznych riwierach. Z betonowych klitek w blokowiskach, płynie się w klitkach na promie do betonowych klitek w hotelowiskach. Miło, czysto, tłoczno - elegancko.
Ach... ochłodziło się nieco, idę szykować rower na ścieżki między sadami.  

poniedziałek, 28 lipca 2014

bojownicy o pokój

Zelig - to moje drugie imię. Czytając Orianę Fallaci myślę dokładnie jak ona. Zwłaszcza w 100. rocznicę wybuchu I Wojny światowej. I w 10. rocznicę śmierci Autora "Listów przeciwko wojnie". I gdy słyszę wyrok Trybunału w Strasburgu w sprawie terroryści przeciw Polsce.    


To jest wojna, obudźcie się! Czy nie widzicie, że chcą nas zniszczyć? Że czują się uprawnieni do tego, żeby zabijać was i wasze dzieci, tylko dlatego, że pijecie wino lub piwo, chodzicie do teatru lub kina, nosicie minispódniczki albo krótkie skarpetki, kochacie się kiedy chcecie, gdzie chcecie i z kim chcecie?

"To jest wojna" oznajmiła Oriana Fallaci w słynnym eseju "Wściekłość i duma". Czytelnicy zachwycili się filipiką pełną furii: "Chcesz, żebym się wreszcie odezwała. Prosisz, żebym tym razem przerwała milczenie, które wybrałam, które od lat sobie narzucam, żeby nie wmieszać swojego głosu w orkiestrę cykad. I zrobię to. Ponieważ dowiedziałam się, że również we Włoszech są tacy, którzy się cieszą - tak samo jak wczoraj wieczorem w Gazie przed kamerami cieszyli się Palestyńczycy. "Zwycięstwo! Zwycięstwo!". Mężczyźni, kobiety, dzieci. O ile kogoś, kto zachowuje się w taki sposób, w ogóle można nazwać mężczyzną, kobietą czy dzieckiem. Dowiedziałam się, że niektóre luksusowe cykady, politycy lub tak zwani politycy, intelektualiści lub tak zwani intelektualiści, a także inne indywidua, które nie zasługują na miano obywateli, zachowują się zasadniczo tak samo. Mówią: "Dobrze tak Amerykanom. Dobrze im tak". I jestem bardzo, bardzo, bardzo wściekła. Wściekła wściekłością zimną, przejrzystą, racjonalną. Wściekłością, która eliminuje wszelki dystans, wszelką wyrozumiałość, która mi każe udzielić im odpowiedzi, a przede wszystkim ich opluć. Pluję na nich. Równie wściekła co ja afroamerykańska poetka Maya Angelou wczoraj ryknęła: "Be angry. It's good to be angry, it's healthy".


I powtarzam sobie lekcję historii: "28 czerwca 1914 w Sarajewie zamordowany został austriacki następca tronu, arcyksiążę Franciszek Ferdynand. Niecały miesiąc później Austro-Węgry postawiły ultimatum rządowi w Belgradzie. Zostało ono odrzucone. W dniu 28 lipca 1914 Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii. Cesarz Franciszek Józef wystosował odezwę „Do moich ludów!” Skutki były katastrofalne: W Europie, na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Azji Wschodniej walki trwały aż do roku 1918. Ponad 17 milionów ludzi straciło życie w tej wielkiej wojnie, w której po raz pierwszy użyto nowoczesnej broni  niosącej masową zagładę."
"To jest wojna" powtarzam za Fallaci, patrząc na krwawe zdjęcia z "konfliktów" na Wschodzie bliższym i dalszym. Wzrok biegnie na ulubioną półkę z przetartymi pomarańczowo żółtymi grzbietami... "W Azji". Nie. To nie ta książka Terzianiego na dziś.  „Zwątpienie jest najważniejszą funkcją myślenia; wątpliwość leży u podstaw naszej kultury” - pisał w "Listach przeciwko wojnie". Napełniam płuca powietrzem, głęboko, aż po przeponę. Zatrzymuję oddech na chwilę, bo jak mówią: nie warto żyć dla liczby oddechów - warto żyć, dla tych chwil, gdy się wstrzymuje oddech. ... "Czasami zastanawiam się, czy uczucie frustracji i bezsiły, doznawane przez tak wielu, zwłaszcza młodych ludzi, we współczesnym świecie, nie jest spowodowane tym, że wydaje im się tak skomplikowany i trudny do zrozumienia, że jedyną możliwą reakcją jest przeświadczenie, że należy on do kogoś innego, jest światem, którego nie można dotknąć, którego nie można zmienić. Tak jednak nie jest: świat należy do wszystkich."
Do wszystkich?! Do wszystkich?! Do bojowników cudzej wolności też?!


sobota, 19 lipca 2014

cykliści i ekspaci

Podziwiam kobiety, które zdecydowały się nie mieć dzieci. Tak samo podziwiam kobiety, które zdecydowały się mieć dzieci kilkoro. Uczę teraz pięciolatka jeździć na rowerze. A może lepiej, żeby nie umiał? Mały epizod w życiu dziecka - a tyle wątpliwości.
 
... bo życie nie cofa się
i nie zatrzymuje
na dniu wczorajszym.
Jesteście łukami,
które wypuszczają dzieci jak żywe strzały,
łucznik widzi cel do nieskończoności
i on was napina swą mocą
aby jego strzały mogły dolecieć
szybko i daleko...
 
Khalil Gibran "Prorok"
 
 Rutyna umiejętności pozwala zapomnieć, żeby nie lekceważyć drobiazgów, z których składa się doskonałość. Kiedy patrzysz na kolarzy śmigających w Tour de France, ani pomyślisz, ile kunsztu wymaga jeżdżenie na rowerze. Żeby ruszyć trzeba: ustawić koła i ramę w idealnie równej linii; ustawić prawy pedał w górze (chyba, że jest się zlateralizowanym lewostronnie - to lewy); przełożyć nogę nad ramą; umieścić dominująca stopę na pedale; drugą obok opuszczonego niżej; odepchnąć się stopą od Ziemi i całą energię przełożyć na przeciwległy pedał; trzymać równowagę patrząc w dal (nie tracąc z oka tego, co bliskie).... Bezpieczne branie zakrętów i zatrzymywanie się - to cała fizyka drobnych gestów. I nagle malec gna i wrzeszczy z radości i już nie słyszy żadnych dobrych rad...
Albo w skansenie. Malec znudzony ogląda pługi i brony, żarna i stępy, niecki i przetaki. Nagle dostrzega kierat i chce wiedzieć jak działają te wszystkie zębate koła i widać, że zaczyna myśleć zupełnie samodzielnie. Niby dobrze, niby o to właśnie chodzi. Tylko gdy wszystko już zrozumie, gdy będzie wpisywał skomplikowane formuły w arkusz kalkulacyjny - zostanie specjalistą, którego zajęć nikt bliski nie rozumie. Wyruszy w świat popisując się swoimi unikalnymi umiejętnościami. Niby dobrze: zostanie ekspatą pożądanym w każdej korporacji. Ale wyemigruje stąd, a tam będzie imigrantem. Ta historia ciągle się powtarza...  
W 1608 na statku "Mary & Margaret" przypłynęli do Ameryki pierwsi Polacy. W założonym rok wcześniej Jamestown zorganizowali produkcję smoły, dziegciu i szkła oraz szkolili przybyłych wcześniej osadników. Pierwsze szklane wyroby "Made in America" eksportowane do Europy zrobili polscy rzemieślnicy. W lipcu 1619 zorganizowali pierwszy robotniczy strajk polityczny,  ponieważ prawo głosu w wyborach do tworzonego Zgromadzenia Virginii, gubernator przyznał wyłącznie kolonistom pochodzenia angielskiego.
Może powinni zostać na ojcowiźnie? Może matka nie powinna pozwolić im się uczyć?
ps
gdyby jednak dziecko miało się uczyć - tu kliknij
UCZ SIĘ ANGIELSKIEGO ONLINE