środa, 23 października 2024

o malowaniu i Sztucznej Inteligencji

Co jest sztuką w czasach, gdy mogę polecić programowi graficznemu, aby zrobił ilustrację: Kobieta w czerwonym kapeluszu, odchodząca w stronę zachodzącego słońca, ulicą po deszczu...

Helena Skomorowska – nauczycielka, dyrektorka szkoły 


Helena

Pięknie zinterpretowałaś ten obraz. Będę cię cytować. Powiedziałaś dokładnie to, co miałam na myśli malując. Szczegół techniczny jeszcze - kapelusz posłużył mi jako punkt zbieżności linii. Namalowałam go akrylem, choć od ponad 10 lat maluję farbami olejnymi.



Ewa

Czyli pisząc prompta dla Sztucznej Inteligencji powinnam dodać jeszcze to polecenie i kod na kolor czerwony #FF0000 oraz kody wszystkich innych kolorów. Obawiam się, że „mój” obrazek tak wyglądałby przy twoim, jak drukowany pejzaż z jeleniem przy „Sarnach w lesie” Gustava Courbeta. Jednak mój byłby darmowy, a twoje hobby jest kosztowne. Powiesz jak bardzo?

Helena

To prawda. Malowanie jest kosztowną pasją. Jak kupuję farby, pędzle itp., a potem widzę, że obraz „ręcznie malowany na płótnie” ktoś w Internecie wystawia za śmieszne pieniądze zastanawia mnie, jak to się opłaca. 1 tubka dobrej farby olejnej (firmy Van Gogh) kosztuje około 20 zł. Sukienka i kapelusz kobiety z mojego obrazu to mieszanka co najmniej 5 barw. Koszt warsztatów malarskich, na które chodzę od kilku miesięcy - 70 zł za 1,5 godziny itd. Nie o koszt tu jednak chodzi, a o przyjemność, którą daje mi tworzenie. Malowanie to radość, idealny sposób spędzania czasu, wciągające zajęcie. To przyjemność, szczególnie jeśli widzę na płótnie to, co chciałam tam umieścić albo odkrywam nowe kształty i kolory czy efekty, których nie przewidziałam. Zdarza mi się zauważyć mijający dzień dopiero, gdy znika światło. 

Biblioteka, zapraszając do oglądania wystawy napisała, że malowanie jest jedną z moich pasji. Rzeczywiście mam ich sporo. Książki, ogród i cały szereg różnych technik rękodzielniczych – maluję bombki bożonarodzeniowe, robię przeróżne inne ozdoby, np. z pasków papieru (quilling), dziergam gwiazdki, serwetki, obrusy, robię anioły z usztywnionego powertexem płótna i wiele innych drobiazgów. Nie będę wymieniać, bo jest tego sporo. Od 11 lat chodzę z kijkami z moją przyjaciółką. Chyba już wrosłyśmy w krajobraz, bo jak idę sama ludzie pytają gdzie koleżanka. Do tego uwielbiam góry i staram się każdego roku pochodzić po turystycznych szlakach. No i uczę języka polskiego. To również pasja, dlatego nie zrezygnowałam z lekcji po przyjęciu funkcji dyrektora. W klasie wszystko zależy ode mnie, w kierowaniu szkołą już niekoniecznie. 

Ewa

Zostawmy więc zajęcia dla przyjemności, porozmawiajmy o powinnościach profesjonalnych: co sądzisz o wykorzystaniu programów komputerowych, a zwłaszcza Sztucznej Inteligencji w edukacji, jako nauczyciel w randze dyrektora szkoły?

Helena

To trudne pytanie. Uważam, że nie mamy bezpośredniego wpływu na zmiany w otaczającym nas świecie, a przynajmniej na część z nich. Zgodnie z teorią pierwszą reakcją na zmianę jest opór. Świat wokół zmieni się jednak tak czy inaczej, z nami lub bez nas. Kiedy władze oświatowe wymyśliły, że warunkiem awansu zawodowego nauczycieli będzie znajomość technologii komputerowej i umiejętność stosowania jej w pracy z uczniem sądziłam, że jest to dla mnie próg nie do pokonania. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez ICT. Podobnie jak wszyscy wokół zostawiłam na pastwę kurzu encyklopedie, leksykony i słowniki, a w razie potrzeby sięgam do Wikipedii i zasobów wiedzy w sieci. Pytasz, jakie jest moje zdanie jako nauczyciela i dyrektora szkoły – no cóż – to dla mnie nowe zjawisko, o którym na razie wiem niewiele, ale zakładam, że wkrótce dowiem się czy i jak wykorzystać AI w szkole.  

Ewa 

Każdy nowy filar cywilizacji budzi niepokój i określany jest jako zagrożenie. Luddyści, czyli angielscy robotnicy z przełomu XVIII i XIX w. niszczyli maszyny, jako główną przyczynę niskich płac i bezrobocia. Sztuczną Inteligencję trudno walnąć pałką, ale dzięki mediom społecznościowym można straszyć nią, jak szczepieniami. Boisz się?

Helena

Rzeczywiście zetknęłam się z niejednym pomysłem na horror z AI w roli głównej… Słyszałam nawet, że jej twórca przestrzega przed przejęciem świata przez maszyny. Nie wiem tylko który, bo przecież jeden „ojciec”, czyli angielski matematyk Alan Turing zmarł w 1954 roku, a inny - amerykański informatyk John McCarthy w 2011. Mówimy o inteligencji maszyn, która (jak zresztą dowodzi test Turinga) tak naprawdę nie jest niczym więcej niż inteligencja twórców (ludzi). Trafnie zestawiłaś ten współczesny strach z reakcją luddystów. To, że nie można jej „walnąć pałką” jeszcze podkręca lęk. No cóż – podobno boimy się nieznanego. Jaki stąd wniosek – poznajmy AI, a może przestaniemy się jej bać. Co do szczepionek to już dla mnie zagadka. Nie rozumiem ludzi ryzykujących życie w czasach, kiedy na większość chorób można się zaszczepić.

Ewa

Jakieś dwie dekady temu mówiło się, że kompetencjami niezbędnymi we współczesnym świecie są: korzystanie z programów komputerowych, znajomość języków obcych (angielskiego) oraz prawo jazdy. Jakie umiejętności teraz pomogą w dobrym życiu absolwentom podstawówek?

Helena

Powiedziałabym, że umiejętność współpracy. W końcu współczesna AI to efekt pracy zespołowej. Jako pracodawca bardzo cenię umiejętności społeczne ludzi, z którymi pracuję. A jako polonistka i miłośniczka literatury chciałabym, aby ceniona była erudycja. Obserwując dzieci i dorosłych widzę, że z tym jest coraz gorzej… Obsługa programów komputerowych to faktycznie prawie niezbędna umiejętność, ale już tak powszechna, że nikt o nią nie pyta, podobnie jak o to, czy potrafimy chodzić lub mówić. Powiem przekornie, że w dobrym życiu pomogą proste i konkretne umiejętności. Kształcimy magistrów, wysyłamy dzieci do liceów ogólnokształcących, a potem miesiącami szukamy szklarza, dekarza, hydraulika. Nie rozumiem dlaczego rodzice sądzą, że zmarnują dziecku życie, jeśli pozwolą mu zostać kucharzem czy fryzjerem. Potrzebujemy dobrych fachowców w bardzo wielu dziedzinach. Co to jest jednak dobre życie - oczywiście prócz tego, że temat do wielogodzinnej debaty? 

👤

Helena Skomorowska – nauczycielka, od 19 lat dyrektorka szkoły w Tomaszowicach. Absolwentka filologii polskiej na UMCS w Lublinie i wielu studiów podyplomowych (filologia polska, bibliotekarstwo, plastyka, zarządzanie w oświacie, oligofrenopedagogika). Pochodzi z Podkarpacia. Od skończenia studiów związała się z Jastkowem, w którym podjęła pierwszą pracę, a w roku 1989 zamieszkała. Pracowała w szkole podstawowej w Jastkowie, w latach 1990-2004 w LO w Jastkowie, od 2006 r. w szkole w Tomaszowicach. Równolegle była przez 6 lat konsultantem w Powiatowym Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli, uczyła języka polskiego w zawodowej szkole rolniczej, koordynowała działania edukacyjne w projektach. Maluje od zawsze, ale pokazała swoje obrazy całkiem niedawno, publikując je na facebooku. Od 33 lat współredaguje „Gazetę Jastkowską”, jako sekretarz redakcji. 


czwartek, 17 października 2024

Nad Niemnem

Tu mieszkają tacy ludzie jak my, więc następnym razem, przyjeżdżajcie od razu do nas – mówi na pożegnanie recepcjonistka w sanatorium, do którego chodziliśmy na basen z wodnymi masażami. Mieszkaliśmy w pensjonacie obok, z widokiem na Niemen. Niepotrzebnie uczyłam się litewskich zwrotów 
Gruto Parkas - socrealizm

Dzień dobry - labas rytas 
Dzień dobry (po południu) - laba diena 
Dobry wieczór - labas vakaras 
Dobranoc - labanakt 
Cześć - labas 
Tak - taip 
Nie - ne 
Proszę – prašau 
Lenkija – Polska 

 Najwyraźniej moja wymowa jest kiepska, odpowiadają albo po polsku, albo po angielsku, albo po rosyjsku. Zawsze z przyjaznym uśmiechem. Narciarstwo w lecie? Druskienniki zapraszają! Kołysanie na fali? Aquapark jest też! Nawet w naszym hotelowym basenie kilkanaście rodzajów wodnych masaży. W parkach romantyczne alejki. Jedzenie pyszne. W sobotę 12 października burmistrz zaprosił na zupę z okazji święta samorządu. Nie minęło 3 godziny, jak kapuśniak (z kartoflem podawanym osobno) został ze smakiem zjedzony. A było tego z hektolitr. 
13 października na Litwie wybieranych było 141 parlamentarzystów – 71 w okręgach jednomandatowych i 70 w okręgach wielomandatowych. W wyborach do litewskiego sejmu startowało łącznie 1740 polityków. Nie widzieliśmy banerów, plakatów, ani ulotek. Nic. Ani na płotach, ani słupach, ani ścianach. Dużo chodziliśmy po mieście, trochę wyjechaliśmy za Druskienniki - i nic. Widzieliśmy Žródło Miłości, mnóstwo pomników przy bulwarach nad Niemnem, kościół i cerkiew - o wyborach nic. A przecież jestem spostrzegawcza... 
Zwiezione z Litwy pomniki sowieckie i inne dzieła socrealizmu oglądamy niedaleko Druskiennik. Sfotografowałam niewielką część kilkudziesięcioletniego sowieckiego monumentalizmu. 17000 kroków zrobiliśmy, tylko dlatego, że nie oglądaliśmy ZOO usytuowanego na tym samym terenie, kolekcji kur ozdobnych i ominęliśmy plac zabaw. Niesamowite miejsce. Że też chciało się im wieźć z Wilna gigantyczne pomniczysko... A jednego Lenina ustawili w Druskiennikach na 8 lat przed upadkiem komuny. Nie wiem czemu trafiły tu ceramiczne świniarki i brodacz w tubitiejce, wiozący na osiołku synka do szkoły oraz rodzina czytającą książki przy stole... 
Czas biegnie tu inaczej, nasza 8.00 to litewska 9.00, od rana trzeba więc zajmować się balneologią, badaniem właściwości leczniczych wód podziemnych i borowin oraz zastosowaniem ich w lecznictwie. Próbowaliśmy druskiennickich wód. Jedna miała smak taki, jakby stała w zardzewiałej beczce, a leciała z pijalnianego kraniku. Elizę Orzeszkową interesował mezalians „Nad Niemnem”, ja oglądam, jak wygląda mała prohibicja w Litwie. Zero alkoholowych saszetek, bezalkoholowych szampanów dla dzieci, czy bezalkoholowych wódek dla młodzieży. Alkohole można kupić w godz. 10-20, a w niedziele do 15. Od 2014 r. wprowadzono wiele zakazów spożycia alkoholu. Najważniejszym z nich jest zakaz sprzedaży różnych surogatów, płynów do płukania ust, wód kolońskich, w których jest ponad 20 proc. alkoholu etylowego. W 2016 r. przyjęto zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach paliwowych. Później wprowadzono wymogi dotyczące określenia wieku kupującego. Alkohol teraz mogą kupować osoby, które ukończyły 20. rok życia. Nie można pić w samochodach, w transporcie publicznym, na ulicach, stadionach i w parkach. 
Przyjechałam z miasta Unii Lubelskiej do miasta Unii Europejskiej, obowiązująca walutą jest euro, ale i tak płaci się kartą, więc nawet nie zauważa się, że ceny ciut wyższe. W jeden weekend nie ma nawet czasu, aby zastanawiać się nad polsko-litewską historią najnowszą.

środa, 12 czerwca 2024

Aromatyczna Albania

"Pisane w kotle” Jacka Gallanta prezentuje Bałkany jako miejsce politycznego wrzenia. Wprawdzie dotyczy lat 2013-2018, ale nawet po 6. latach budzi niepokój. Kiedy więc Rajmund oznajmił: jedziemy do Albanii, ekscytacji towarzyszył lekki lęk. Zniknął, gdy zobaczyłam jak wygląda

Albania, Tirana, bunkier - muzeum opresji  

Tirana
Elbasan
Berat
Dhermi
Vlora
Gijrokaster
plaże
góry

W 6 dni przejechaliśmy 750 km, na samochodzie nie było martwych owadów, ale milimetrowa warstwa pyłu z wszechobecnych placów budowy. Na drodze z  Vlory do Dhermi,   ostrymi zakrętami przez góry, spotkaliśmy młodego człowieka  z zepsutym samochodem. Była ciemna noc, a on stał nad otwartą maską samochodu, na wąskiej jezdni, nad przepaścią. Wciąż myślę, jak sobie poradził. Nie mogliśmy stanąć z nim, bo ani nie znamy się na silnikach, ani nie było tam miejsca. Zadzwonił po pomoc, ale ile czasu na nią czekał - nie wiem. Nie wiem jak praktycznie jeździ się po górskich drogach z zakrętami o 180° , a teoria nie przekłada mi się na jazdę. Zwłaszcza, gdy nieoczekiwanie kończy się asfalt.

Przy drogach dużo "kapliczek" ze zdjęciami na porcelanie, chyba znaczą miejsca, gdzie zginęli kierowcy. Jeżdżą szybko, a na górskich serpentynach można napotkać kozy, krowy, konie z przytroczonymi do boków bańkami chyba z mlekiem. W zabytkowych miastach, wzniesionych na zboczach gór, dla niewprawnego kierowcy może być trudne jeżdżenie po stromych, wąskich uliczkach, wybrukowanych wyślizganą kostką. Jednak wynagradza drogę 300letnia kamienica z nowoczesnymi udogodnieniami i śniadaniem na patio. Nie lubię sieciowych hoteli jednakowych na całym świecie. W małych pensjonatach właściciele chętnie opowiadają o sobie i swojej pracy. W Gijrokasterze, Erisa w Villa 70 opowiada o Albanii. Pokazuje albańskie pozdrowienie i znak rozpoznawczy - splecione kciukami dłonie i poruszające się palce, to godło Albanii - dwugłowy, czarny orzeł. Kibice-imigranci rozpoznają się tak na meczach, niezależnie kto gra i tak kibicują Albani. W samej Albanii piłka nożna i narodowa drużyna jest uwielbiana, chociaż zawsze przegrywa. Jednak z Polską wygrała…

Opowiada, że Hodża, wieloletni dyktator był tu rzeczywiście poważany, a ludzie wierzyli, że świat za granicami jest zły. Dopiero gdy zabrakło jedzenia i nie mieli czym karmić dzieci, zrobili rewolucję. A jednak nastolatki wychodzące ze szkoły w Gijrokastrze, nie wiedzą komu poświęcony jest pomnik, który mijają każdego dnia. Nieopodal jest informacja turystyczna, Rajmund pyta - dziewczyna dziwi się, ale szybko szuka w Internecie i odpowiada, że to upamiętnienie lokalnych męczenników. Tylko takie pomniki nie mają informacji po angielsku, zabytki - czasami tylko po angielsku, nawet bez albańskiego

Zapach młodych mężczyzn dominuje na plaży w Himare, słychać stukanie młotków i hurgot maszyn. Wróble skaczą po pustych leżakach. Krystaliczne fale obijają się o kamieniste plaże. Niebawem zacznie się tu sezon, wszyscy pracują, turystów w maju niewielu. Myślę, że gdyby Hodża (niech zapomniane będzie jego imię) nie szkolił mężczyzn do polowania na ludzi, których zamykał w więzieniach, a resztę wysyłał do budowania bunkrów - mógł był tu być turystyczny raj. Teraz te  bezsensowne bunkry widzimy wszędzie, a kraj jest w budowie - na nabrzeżu budowane są hotele, jezdnie rozpruwają budowniczowie kanalizacji, po wąskich drogach mkną betoniarki.

Ludzie mówią po angielsku i są bardzo uprzejmi. Wszędzie, gdzie byliśmy przyjmują karty bankowe i euro, także w muzeach, czyli przyjęli Europejską walutę bez państwowych debat. Sery różne, warzywa i owoce - to typowe ich jedzenie. Oliwa ma tu bardzo delikatny smak, bez żadnej goryczki. Miasta w maju słodko pachną kwitnącymi lipami i oleandrami wielkim na 3 metry! We wrześniu znów będzie miła temperatura i mało turystów.

Zobacz moje fotki z Albanii

piątek, 12 kwietnia 2024

Wielkanoc w Andaluzji

Podróże są jak uniwersytety bez ścian... Andaluzja reklamuje się jako region, w ktorym jest 360 dni słonecznych w roku, deszcz tylko w styczniu. W tym roku deszczowe dni wypadły na Semana Santa. Pochodzący z Malagi Banderas płakał, bo jego bractwo nie poszło w procesji pierwszy raz od dziesięcioleci. 


Dzięki Bogu za deszcz

przeszlłam trasę procesji 

uliczki starego miasta.

Od Liberacion del Penado 

pod Katedrą 

do ulicy Victorii 

Tylko dlatego, że padał deszcz i odwołane zostały procesje wszystkich bractw. Zaczekaliśmy pod katedrą i zamiast pół nocy siedzieć na naszych kosztownych miejscach dla miejscowych parafian, w Wielką Środę poszliśmy zaraz za orkiestrą i ołtarzem. Wydaje mi się, że powinno się używać słowa ołtarz - nie platforma. Wielki Czwartek spędziliśmy w parafialnym sektorze, wdychając zapach kadzidła. Oprócz zapachu chipsów, kanapek i napojów energetyzujących. Żadnego alkoholu. Wydaje mi się, bo nikt nie znał angielskiego lub nie chcieli rozmawiać z obcymi, że dla ludzi na siedzących na trybunach uczestnictwo w Semana Santa to obowiązek rodzinno-towarzyski. 

Od czasu do czasu procesja przystawała, wtedy policjanci sprawnie przepuszczali rzeki przechodniów na skrzyżowaniu. Czasami słychać było orkiestrę na końcu i na początku "naszej" ulicy, a nawet ulicy równoległej, gdzie ciągnęła się procesja. W Starbucksie na piętrze cały czas pracowali programiści, w lokalach było mnóstwo klientów. Dużo dzieci chodziło z malutkimi werblami lub w przebraniach wojskowych. Nie wiedziałam wcześniej, że ta procesja to także parada wojskowa, nie przypuszczałabym, że po rządach frankistowskich ludzie wciąż krzyczą "wiwat Legion". Chociaż w "moim" sektorze raczej słabo

Honorowym członkiem Hiszpańskiej Legii Cudzoziemskiej jest Antonio Banderas, który od kilku lat w każdy Wielki Czwartek, wraz z żoną bierze udział w ceremonii „Traslado del Cristo de la Buena Muerte", podczas której legioniści wynoszą ze swojego kościoła garnizonowego w Maladze na wyprostowanych dłoniach potężny krucyfiks, śpiewając hymn Legii „El Novio de la Muerte" (Oblubieniec śmierci). Wydarzenie znane jest jako procesja z Chrystusem Dobrej Śmierci. Figura została wykonana przez Pedro de Menę w XVII wieku. Przechowywano ją w kościele św. Dominika; procesje zawsze cieszyły się dużą popularnością, zwłaszcza od roku 1921, kiedy Chrystusa ogłoszono patronem hiszpańskich legionistów i dobrej śmierci. Rzeźba została zniszczona w 1931 roku podczas wojny domowej. Przetrwał jedynie jej niewielki fragment. Obecną kopię wykonano w 1941 roku.

W Wielki Piątek miała być "cicha procesja" - bez surm bojowych, bębnów i werbli, ale zaczął padać deszcz i wszyscy pospiesznie rozeszli się. Słońce wzeszło jednak po południu, a my weszliśmy na mauretańskie mury. Wracając usłyszeliśmy, że jednak procesja idzie, więc znów dołączyliśmy. Tym razem tuż za ołtarzem, nawet przed procesją. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że można kupić wejście do sektorów dla parafian. Można też przyjechać, sprawdzić skąd wychodzą procesje, pójść tam i zobaczyć nazarenos - tych w kapturach - ołtarz i orkiestrę z bliska za darmo.  Można tam dostać święty obrazek, chociaż patrzyli na mnie z powątpiewaniem, bo chyba tylko dzieci wyciągają ręce po obrazki i wosk skapujący ze świec...

Na wielkanocnej mszy w katedrze na znak pokoju nie kłaniają się, nie podają sobie rąk, tylko obejmują i całują! Na 2 ekranach nad 2 ambonami nie ma słów pieśni, tylko transmisja celebrowanego nabożeństwa. I nie śpiewają o Żydach, co kamień wielki na grób wtoczyli, tylko gigantyczne organy grają a zakonnica śpiewa operowym głosem. Przepięknie. Poza tym - msza jak u nas. A gdy wychodzą z katedry znów obejmują się i całują i mówią pewnie tak, jak moja koleżanka Renata: Chrystus Zmartwychwstał! Prawdziwe Zmartwychwstał! Alleluja! Niech Zmartwychwstały Chrystus błogosławi, umacnia wiarę i miłość. 

Wielki Tydzień każdego dnia obfitował w opady. W Wielkanoc od rana w strumieniach deszczu obsługa sprzątała po procesjach. Niepracujący mogli objadać się wielkanocnym przysmakiem - chlebem z miodem odsmażonym na tłuszczu. Malaga jest też miastem Picassa. W jego muzeum brzęczenie jak w ulu - cała publiczność muzeum jest wyposażona w gadżet opowiadający, co artysta przeżył i co namalował lub wyrzeźbił. Dzięki temu nikt nie powie, że muzealnictwo upada, gdy zwiedzający gapią się w smartfony, siedząc pod dziełem sztuki. Zrobiliśmy też wycieczkę za miasto, bo komunikacja w Hiszpanii tania. Ronda słynna jest z malowniczego mostu, z wbudowanym weń więzieniem, z którego wyrzucono na śmierć 5000 ludzi w czasie wojny domowej. 

Deszcz uchronił nas przed refleksją architektoniczną. Posiedzieliśmy w pięknej willi św. Jana Bosco. W Frigilianie zdobyliśmy ruiny na szczycie, drepcąc po wąskich uliczkach i dziwiąc się cyklistom przy posiłku w polskiej restauracji. Przestaliśmy się natomiast dziwić sztuce Picasso. Na wielu ścianach oglądaliśmy azulejo ze scenami z historii miasta i kraju. Głównie były to sceny kaźni i ćwiartowania ludzi przy okazji (prawdopodobnie) przejmowania władzy. Byliśmy też w Nerja. Urocze miejsce. Polecam na weekend. Nie wiem, co można tam robić przez tydzień, a widać dużo biur nieruchomości ofertami mieszkań i domów w różnej cenie.

Zobacz moje zdjęcia:

sobota, 13 stycznia 2024

kapturowe osądy

Gdy powiedział, że ludzi w kapturach powinna ścigać policja, jego kolega profesor natychmiast zdjął swój kaptur. A przecież nie wiadomo o co mu chodziło, może być przecież


Kaptur - taki na ptasią głowę,

Kapturnica - taki owadożerca;

Kapturek - taka antykoncepcja;
Kapturek - taka baśń;
Kapturek - taka pokrywka;
Kaptury - takie miejsce;
Kaptury - takie mięśnie;
Kaptury - takie czapki;
Kaptury - takie do habitów;
Kaptury - takie do bluz...

Na mojej liście marzeń jest Semana Santa. Chciałabym wreszcie pojechać do Sewilli i na własne oczy zobaczyć pokutników noszących wysokie, stożkowate kaptury zakrywające twarz. Znudziły mi się już zakapturzone osoby, z wyćwiczonymi mięśniami/kapturami udające się na uniwersytet. Nie, nie nie żeby się uczyć. Raczej żeby urządzić sąd kapturowy wykładowcy, który jak beztroski Czerwony Kapturek udał się w gąszcz edukacji. Ponoć sam był kiedyś jako ten rudzik w kapturze z angielska zwany Robin Hood, sławiący ustrój, w którym biedni rabowali bogatych w imię równości i sprawiedliwości społecznej.
We Wrocławiu, który był europejską stolicą kultury, jeśli chodzi o zakapturzone postaci, preferowani są bohaterowie Konopnickiej, a nie nordyckich językoznawców - braci Grimm. Jak to z naukowcami bywa, panowie Grimmowie mniej są znani ze stworzenia słownika, więcej zaś z baśni odtwarzających wzorzec okrucieństwa w walce z niegodziwością. Bezwzględna i krwawa walka o dobro ponadczasowe i dobra doczesne nie jest obecnie popularna. Zakapturzonych właścicieli wielkich mięśniowych kapturów usuwa się z elit.
Pozostaje jednak otwarte pytanie o dobro, prawdę i inne imponderabilia. Można wprawdzie przesunąć świat posługując się wygodną dźwignią relatywizmu lub zadekretowania, które kaptury są dozwolone, a które winny ulec aborcji. Kaptury jednak nie poddają się łatwo. Był już precedens w lesie Sherwood i w Stanach. "A Million Hoodies for Trayvon Martin" przypomniało, że nie można traktować złowróżbnie wszystkiego, co zasłania innych ludzi.

piątek, 10 listopada 2023

Gorzka Galanteria

Jacka Gallanta poznałam dawno temu w Radio Centrum. Spotykałam go później jako prawnika, polityka, dyrektora, wiceprezydenta Lublina. Kiedy zaprosił na prezentację swojej książki pod tytułem „Gal(l)anteria” spodziewałam, że będzie to
 
zagadka zamkniętego pokoju 
 powieść detektywistyczna 
 komedia kryminalna 
 opowieść policyjna 
 dramat sądowy 
 satyra 
 dramat prawny 
 political fiction 

 Myliłam się. Trzy opowiadania wymagały ocierania oczu, łzawiących nad bolesnymi historiami z życia zwykłych ludzi. Wprawdzie Autor tradycyjnie zaznacza, że podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe, to jednak opisane przypadki wydają się z tragicznego życia wzięte. Przypominają, że nie każdy jest kowalem swego losu, wbrew temu, co obiecują współcześni eksperci rozwoju osobistego. 
Trzy kolejne opowiadania wywołują dla odmiany rumieńce, a oczy rozszerza zdumienie opisami udanego pożycia płciowego. Wiem, że seks jest najważniejszym elementem ludzkiej egzystencji, niemniej nie spodziewałam się, że Gallant nie tylko też to wie, ale jeszcze zgrabnie to opisuje. Nie potrafię zrelacjonować tej sztuki miłości – musicie poczytać sami. 
Fraszki i limeryki czytałam już wcześniej na fejsbookowym profilu, więc przynajmniej ta część książki mnie nie zaskoczyła i przyniosła uśmiech, chociaż „rządzących arytmetyka, to nie jest vis comica”. Uroku dodają też Gal(l)anterii grafiki Urszuli Gierszon i okładka Romana Pukara, w kolorystyce kontrastującej z tekstami pełnymi smutku, seksu lub sarkazmu. Tytuł złożony jak kolia z rubinowych liter zachęca do czytania, więc czytajcie.

piątek, 13 października 2023

Chłopki przed Chłopami

Relacje premierowych pokazów filmu „Chłopi” niewiele opowiadają o walorach artystycznych dzieła, więcej -  czy celebrytki ubrały się w spodnie

portrety

bojówki 

dzwony

culottes

aladynki

szwedy

boyfriendy

cygaretki

Cygaretki są już definitywnie passe. Modne są w tym sezonie spodnie szerokie tak bardzo, że pierwsze ofiary mody poległy, zaplątawszy się w nogawki. Ja, w oczekiwaniu na dostępny dla gawiedzi seans, czytam „Chłopki”. Przykra lektura. Nawet po przeczytaniu „Ludowej historii Polski” i psalmów Tadeusza Nowaka, trudno uwierzyć, jak nędznie żyły nasze babki. To znaczy babki większości z nas, którym nie trafili się arystokratyczni przodkowie.

Moja koleżanka mówi, że jej dwunastoletnia córka jest za młoda, żeby oglądać „Chłopów”, a tym bardziej czytać wybitny epos narodowy, uhonorowany nagrodą Nobla. Dziwne. Ja w tym wieku czytałam „Pamiętnik matki” Marcjanny Fornalskiej - matki sześciorga dzieci, z których troje zginęło podczas czystek stalinowskich, jedna córka została rozstrzelana przez hitlerowców, a najstarszy syn aresztowany przez Gestapo za pomoc partyzantom zginął w Gross-Rosen. Pierwsza część Pamiętnika, to gorzka opowieść o chłopskim dzieciństwie na lubelskiej wsi w czasach popańszczyźnianych i o walce o edukację swoich dzieci.

To jedno się nie zmienia przez wieki - matki żyją nadzieją i szukają jakichś sposobów, by potomstwo miało choć trochę lepiej w życiu niż rodzice. Gdyby nie nadzwyczajny upór i niewyobrażalne poświęcenia chłopek, historia potoczyłaby się zupełnie inaczej. A jednak edukacja szkolna wciąż pomija ich rolę, eksponując arystokratki, szlachcianki i ziemianki.