Zblazowany redaktor w studio narzekał na zamknięcie paru ulic w
stolicy, a reporter z ulicy tłumaczył, że tłum się gromadzi "murem za kimś". Dołączyłabym do zgromadzenia, ale
odstręcza mnie myśl o tym tłumie borderline skłonnym do
wiecznych fochów
działań impulsywnych
reagowania gniewem
słomianego zapału
kapryśnego nastroju
chwiejnych związków
wewnętrznej pustki
braku celu
nieznajomości siebie
Ta „osobowość z pogranicza” dostrzeżona przez Roberta Knighta
w połowie XX wieku, zgrabnie połączyła ludzi z zaburzeniami
psychotycznymi i zaburzeniami neurotycznymi. Neurotyczna
osobowość naszych czasów wynaleziona przez Karen Horney
musiała ustąpić miejsca schizom i fake'om. Wypada deklarować
nieoglądanie TV i wyłączanie FB, ale też wypada mieć "fejkowe",
czyli z angielska podrobione konto na portalu społecznościowym. Z
tej pozycji można gardzić światem i krytykować. Jak celebryta publicznie narzekający na ... na wszystko.
Na zajmowanie stolicznych ulic przez amatorów kolarstwa, jak
również na zajmowanie uroków prowincji przez amatorów pośledniego
grilla.
Podobno gruba celebrytka pokrzykująca w TV wulgaryzmy, przyjechała
nad
Jezioro Białe i wytrząsała się nad jakością jadła i napojów. I ja
tam byłam tam. Rewelacja! To musi być dobre, skoro tłum ludzi chce tam
być. Na poboczach i na jezdni morze samochodów; na chodnikach grubi i
chudzi; bosochodzący panowie i panie w szpilkach; faceci w czarnych
skarpetach i babeczki w bikini. Jedzenie musi być pyszne, skoro ludzie
czekają godzinę na zapiekankę. W cenie - muzyka w nieograniczonej ilości
decybeli. Do tego widok plaży z pryczkami jak na Rivierze, widok
jeziora z motorówkami ciągnącymi banany; do tego automatyczne gry i
zabawy. Nic dziwnego, że wszystkie stoliki zajęte. Prócz jednego.
Wolny stolik wydawał się najlepszym miejscem. W cieniu, z dala od
głośników i barmanki wykrzykującej numery zamówień. Rozsiadłam się. Na
wprost kłębił się tłum przy dystrybutorze piwa i dzieci na plaży. Przy
stolikach obok wszyscy pogrążeni w telefonicznych konwersacjach, po
drugiej stronie piekli się na słońcu amatorzy kometki. Już miałam
wyciągnąć papierosy i zamówić piwo, gdy nagły impuls kazał mi spojrzeć w
tył. Zobaczyłam stolik przykryty białym obrusem, na którym stała
figurka Madonny. Obok pasyjka i kielich mszalny. A gdy bardziej
odwróciłam głowę, zorientowałam się, że siedzę plecy w plecy z księdzem.
A tłumek pobożnych patrzy na mnie z niejaką odrazą.
Ha! Znów na granicy. Tym razem na granicy sacrum i profanum. Signum
temporis - znak czasu: borderline to ja. Ale nie! Nie będę kaprysić,
krytykować, narzekać. Wsiadłam na rower i postanowiłam "zrobić Bug
trzech granic". Tak się mówi w wakacje: zrobić Włochy, albo Chorwację,
albo Grecję zrobić. Żeby "naładować akumulatory" - też się tak mówi,
tak. Koniecznie z "tak", uwieszonym na końcu zdania, tak. Rajmund też
lubi ładować akumulatory w rozentuzjazmowanym tłumie wczasowiczów, ale
poczuł w sobie osobowość pogranicza.
I pojechaliśmy. Wzdłuż Bugu... dałby Bóg, żeby buk przepłynął przez Bug... albo żeby kajakiem pływać sobie od brzegu do brzegu i nie myśleć: tu się kończy Europa, a tam dalej wojna.