Miałam przed laty zajęcia ze studentami z
Ukrainy. Raz przynieśli mi zaproszenie na wieczór poezji i mówią: pani zrozumie, wszystko przetłumaczymy. Ja się chciałam popisać
znajomością czytania i rozumienia cyrylicy (oj niemądra ja) i
pięknie wszystko przeczytałam. Pół grupy popatrzyło na mnie z
zachwytem, a druga połowa z odrazą.
- Pani po rosyjsku czyta -
powiedział chłopak.
Innym razem studentka przyniosła mi opowieść o weselu i
było tam zdanie, że babcia dała pannie młodej ręcznik. Trochę
mnie to zdziwiło, więc zaczęli mi pokazywać fotografie
"ręczników". Próbowałam wyjaśnić, że po polsku to chyba raczej bieżnik,
serweta, makata. A dziewczyna w płacz, że to ich ukraiński
ręcznik. Wtedy wstał chłopak i mówi, że on mi wytłumaczy, co to
"ręcznik". Pół grupy rzuciło się na niego, że on
ruski nie ma prawa mówić mi, co to ich ukraiński ręcznik.
Wtedy
byli w Polsce już drugi rok, a dzielili się na mówiących po ukraińsku i rosyjsku. Ja nadal nie nauczyłam się ukraińskiego, chociaż teraz spędzam sporo czasu z Ukrainkami. Nauczyłam się jednej zwrotki "Czerwonej kaliny" i przynajmniej poruszam ustami, gdy one śpiewają.