Lubimy udawać, że otacza nas samo
piękno. Żądamy całego życia i samego szczęścia. A przecież
jesteśmy świadomi istnienia
klęsk
głodu
chorób
pożarów
ubóstwa
rozpaczy
wojen
śmierci
„Do not abandon yourselves to
despair. We are the Easter people and hallelujah is our song” –
to mój ulubiony cytat z JP II. Powiedział to kiedyś w Australii i
do tej pory nie udało mi się znaleźć dobrego tłumaczenia.
Właściwie żadnego tłumaczenia. Bo jak mniemam, nie chodzi tu po
prostu o Wielkanoc, ani nawet Święta Zmartwychwstania. Po angielsku
to religijno-wiosenne święto, ma nazwę pochodzącą od słowa
„wschód”. I jak rozumiem nie oznacza jedynie kierunku
geograficznego, ale świtanie, brzask, jutrznie, ranne zorze i
wreszcie – wschód słońca. I jeszcze wiarę, że mrok zniknie,
staniemy w blasku i radośnie zaśpiewamy Alleluja!
Czy to jest to samo Alleluja, które
mieli na ustach biblijni wędrowcy? Świat tak bardzo się zmienił.
Zielone puszcze padają pod ostrzami zdobywców, czyniących sobie
ziemię poddaną. Nie słyszy się głosu nawołującego „zzuj buty
swoje z nóg swoich, bowiem ziemia na której stoisz jest święta”.
Chcemy całego życia! Żądamy szczęścia. Bogactwo nam się
należy. Nie chcemy jałmużny. Chcemy utrzymać własne ekskluzywne
praktyki, kochając tych, którzy wyglądają i myślą tak jak my,
osądzając tych, którzy są inni. Ignorujemy zaproszenie do
radykalnej zmiany własnych priorytetów, naszych słów i działań,
wykorzystania czasu.
Może i chcielibyśmy być ludźmi
pełnymi światłości, ale to nie jest łatwe. Trzeba by ufać, że
mrok ustąpi a brzask nastąpi, nawet w obliczu przeciwności. Trzeba
by odmawiać dotrzymania kroku celebrytom i wychowywać dzieci do
uważności a nie do sukcesu. Trzeba by zaakceptować choroby, karmić
głodnych i dawać jałmużnę. I gromadzić rodziny w obliczu
zbliżającej się śmierci i przypominać, że są ludem porannych
zórz, ludźmi jasności.