Byłam kiedyś dziennikarką. Zdarzyło
mi się uścisnąć dłoń Woodwardowi (opisał aferę Watergate).
Pisałam o hrabim Zamoyskim walczącym ze szkolną nieuczciwością.
Teraz pisać każdy może. W Internecie – trochę lepiej lub trochę
gorzej, ale czy można o piszącym powiedzieć
dziennikarz,
żurnalista
eseista,
felietonista,
redaktor,
reporter,
sprawozdawca,
publicysta
?
?
Dla chwili obecnej
charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc
o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się
prawa do bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucania tych cech
wszystkim innym – napisał przed wiekiem José Ortega y Gasset w
„Buncie mas”. A teraz? Teraz przeciętność i banał
rządzą. Czy banał nie jest prawdą? Tyle, że prawdą oczywistą?
Ile razy jednak przekonujemy się, że te prawdy oczywiste torują
sobie drogę z niesłychanym trudem albo w ogóle nie mogą przebić
się na powierzchnię? Prawdy oczywiste to są te, które mówi
mędrzec, a które mędrek wydrwiwa, jako banały. Teraz jest czas
drwin z myślących inaczej – o ekologii lub o Nowym Zielonym
Ładzie, o przedsiębiorczości lub tokenizacji. Bo łatwiej drwić
niż dyskutować.
Tak było za czasów słusznie
minionego systemu i tak jest teraz. Warto odwiedzić Muzeum
Socrealizmu w Kozłówce, żeby zadumać się nad PeeReLowskim
hasłem: wróg kusi cię coca colą! Warto popatrzeć na
socrealistyczne zachody słońca na obrazach i propagandowe nagłówki
w gazetach. Ach! Ta „linia partii programem narodu”, ci
„proletariusze wszystkich krajów łączący się”oraz „tu
zaszła zmiana”. Tu my – tam oni. Obcy źli, bo dybią na dobrych
swoich. Teraz podobnie. Zamykamy się wśród swoich, ugruntowując
podziały na zamaskowanych i odsłoniętych, górkobrońców i
płaskoziemców, prawaków i lewaków... Zamykamy się w zdalnej
komunikacji i epidemicznej izolacji. Pisać każdy może – mało
komu chce się czytać.
Za czasów drukowanych gazet było
inaczej. W starym kinie warto obejrzeć film „Wszyscy ludzie
prezydenta” opowiadający historię dziennikarskiego śledztwa. W
okresie poprzedzającym amerykańskie wybory prezydenckie w 1972 roku
reporter "Washington Post" Bob Woodward napisał o drobnym
włamaniu do głównej siedziby Partii Demokratycznej. Zaskakuje go
jednak odkrycie, że najlepsi prawnicy opracowują już linię
obrony, a lista oskarżonych zawierająca nazwiska i adresy osób
odpowiedzialnych za fundusze Republikanów wzbudza dalsze
podejrzenia. Naczelny "Washington Post" decyduje się na
kontynuację śledztwa, które powierza Woodwardowi i Carlowi
Bernsteinowi. Reporterzy idą tropem prowadzącym do postaci z coraz
wyższych szczebli Partii Republikańskiej, docierając aż do
Białego Domu, a tym samym afery Watergate, która wymiotła z
polityki prezydenta Nixona.