wtorek, 7 stycznia 2025

Maroko na Wigilię

Jestem turystką - mogę wszystko. Dla miejscowych jestem zasobem niosącym pieniądze. Nie będę swojakiem nawet jeśli zawieszę na szyi YAZ – symbol Amazigh (Wolnego Człowieka), miano jakim określają się Berberowie. Yaz to jedna z liter alfabetu języka tifinagh, którym posługują się Berberowie. Oktagram oznacza 


początek, 
zmartwychwstanie,

obfitość, 

zbawienie,

podwójny krzyż

Gwiazdę Izydy 

Gwiazdę Betlejemską

dekor w meczecie


1

Przewodniki jako konieczny punkt zwiedzania Marakeszu wymieniają stare miasto i bazar oraz sugerują nocowanie w starych domach zamienionych na pensjonaty. Spacery wśród straganów i ulicznych jadłodajni nie są moją ulubioną rozrywką, targowanie też nie. Zwłaszcza, gdy aromat orientalnych przypraw miesza się z zapachem gazu z ulicznych kuchenek i wonią koni ciągnących dorożki. Ale cóż - wszystkiego trzeba zaznać, żeby cokolwiek poznać. Na początku podróży poznałam więc Fouzia, Berberyjkę której imię znaczy zwycięstwo i chętnie opowiadającej o marokańskiej sztuce zdobniczej, mimo że nie zamierzam kupić ani szafy, ani sofy, ani słonia. Poznałam też smak przesłodkiej “berberian whisky”. Muszę się tylko nauczyć nalewać do wąskiej szklaneczki, z uniesionego na pół metra wyżej imbryczka 

2

Śniadanie: jajecznica, kasza manna, która tu nazywają kuskus na osolonej wodzie, jogurt, sok wyciśnięty z pomarańczy, dżemy, miód, masło. I kawa, chociaż już tam się czają z miętową herbata z cukrem, a gdyby było mało, to więcej cukru czeka na stole. Chłodno - 14 stopni rano, więc jemy w pokoju wyłożonym czerwoną cegłą. Słabo oświetlonym, ale w tym kraju pełnym słońca, nie czują chyba potrzeby doświetlania elektycznoscìą. Nasza gospodyni opowiada i pyta. Ma na imię Ana, nie pytam nawet, czy jest z Berberów, oni tutaj są zawsze z wolnych ludzi. Na potrzeby turystów mówią o sobie Berberowie. Dobrze odżywieni idziemy zwiedzać. Najpierw średniowieczna szkoła: 134 pokoje w 13 dziedzińcach. Potem wielohektarowe plantacje wokół sadzawki, do której dawny władca wrzucał stare żony. Tak mówi legenda. W legendzie widać w oddali ośnieżone góry Atlasu. My widzieliśmy góry bez śniegu i nawet nie wiemy, czy drzewa pod którymi tutejsi mieli pikniki to oliwki, czy drzewa arganowe. Nie wiemy, jak się mieszka bogatym Francuzom w willach za wysokimi ogrodzeniami, jak wyglądają królewskie ogrody, jak naprawdę jedzą mieszkańcy Marakeszu.

Zadziwiają nas "palmy 5G" - umieszczone na słupach imitujących pnie palm anteny telefonii komórkowej, maskowane sztucznymi liśćmi palmowymi. Bardzo często zwieńczone bocianimi gniazdami. Bocianów w zabytkowej części Marakeszu mnóstwo, nie tylko na sztucznych palmach, ale i na dachach zabytków.  

3

Na śniadanie oprócz całego zestawu: jajecznica, kawa, sok, jogurt, dżemy, miód, masło ... zupa krem z fasoli... pożywne białko. Mieliśmy jechać na wycieczkę do "wioski Berberów", ale dzień w skansenie? No i nie mieliśmy perkalu i koralików do rozdawania ubogim tubylcom. Poza tym w górach Atlas pada śnieg, bardzo zimno! 8°C rano, w południe 18!

Dodatkowo mój "francuski kuzyn" radził zobaczyć, jak mieszkają za wysokimi płotami francuscy burżuje. Wybraliśmy się zatem do dawnej willi Saint Yves Laurenta. Willa jak willa, ale w kolorze indygo, czyli intensywnie niebieskim, jak stroje Tuaregów, czyli zamiejscowych Berberów. Kaktusy i sukulenty - podobne do moich doniczkowych, z tym, że tu były większe. Były też karpie i posadzki, którymi Rajmund ostatnio się pasjonuje. A potem kolejna przechadzka po bazarze el-Fna.

Jestem sprzedawcą. Sprzedaję różne rzeczy, więc rozumiem niechęć do dawania wizerunku turystom. Dlatego nie fotografuję straganow, tak jak nie robię zdjęć modlącym się. Widzę tu modlących się w zdumiewających miejscach, ale powstrzymuję przed uwiecznianiem ich pokłonów.

Mieszkamy obok wielkiego targu, ale sprzedawcy nie są dla mnie natrętni. Wystarczy, że unoszę dłoń jak w ich ochronnym znaku ręki i milkną. Chamsa, także ręka Fatimy lub ręka Miriam to symbol używany w krajach arabskich i w Izraelu, w amuletach mających chronić przed „złym okiem”. Co innego Rajmund. On się na nich gapi, więc podbiegają i gadają do niego, bezbłędnie rozpoznając język polski

4

Nie mogę pokazać najlepszego zdjęcia - z policjantką. Taksówką pojechaliśmy wynająć zamówiony samochód, ale nie tam, gdzie była wypożyczalnia. Policjanci zadzwonili do wypożyczalni, która przysłała po nas samochód. Poprosiłam o wspólną fotkę, podyskutowali i w końcu się zgodzili. Ale nie wolno mi tego zdjęcia pokazywać. Więc tylko droga z Marakeszu do Agadiru, drzewa arganowe i znaki na skałach. Napis nad plażą znaczy: Bóg, król, ojczyzna. Znaki przy drodze to YAZ symbol Berberów - wolni ludzie

5

Agadir - Lagzira: jakieś 200 km wolniutko. Czasem 20 km, rzadko 100. Przepisowo. Przy drodze ciągle patrole kogoś zatrzymywały. Krajobrazy zadziwiające. Po co na wyschniętych polach murki ułożone ze skalnych okruchów - nie wiem. Czemu znaczą kupkami pomalowanymi na biało kamieni jakieś ścieżki? Co to za rośliny na suchych zboczach?

Plażą piękna. Przy plaży spotykamy Polaków z Wrocławia. Kolacja tradycyjna - rybna. Herbata miętową z dodatkiem szałwii (?). Prezenty pełne aromatu. To była dobra Wigilia. Pod meczetem. W Boże Narodzenie idziemy do kościoła katolickiego.

6

Boże Narodzenie w katolickim kościele w Agadirze. Msza po francusku, ale "Ojcze nasz" po polsku, oprócz nas kilkanaście osób się modliło po polsku. Kolejne 500 km, powolutku z przystankami na kawę z ekspresów w samochodach.

Jest wiele pytań, na które ani przewodniki, ani Chat GePeT nie zna odpowiedzi. Dlaczego szkolne mundurki są białe? Jak zorganizowany jest dowóz uczniów? Skąd wodociągi ciągną wodę? Dlaczego drzewa arganowe są endemiczne i nie rosną na lepszej glebie? Czy prohibicja jest dobra? Jak sprzedawcy w monopolowych poznają, kto jest  turystą?

7

Ochłodziło się. Od Atlantyku idzie mżawka, fale płyną spokojnie. Przy drodze ekspresowej pasterze wypasają stada owiec. 

Casablanca rzeczywiście biała, zupełnie inaczej niż zbudowany z czerwonego budulca Marakesz. Główne ulice zakorkowane, ale Rajmund już opanował marokański styl jazdy - wpycha się między samochody, zgrabnie omija skutery, nie zwraca uwagi na pieszych. Mija patrole bez mandatów. Za co idziemy dziękować Bogu (i za podróż, i...)

Tymczasem katedra zdesakralizowana i zamieniona na dom kultury. Pozostaje meczet. Według przewodnika po Marakeszu - największy zaraz po Mekce i Medinie. I nowy - 25 letni. I z najwyższym minaretem.

Ponieważ jest zima ludzie chodzą opatuleni, nawet w kożuchy. Ja idę do toalety zdjąć rajstopy. Inne kobiety widząc mnie z ledwo wsuniętymi butami, pokazują jak usiąść przy niskim kranie i umyć stopy. Próbuję pokazać, że nie trzeba, ale rozumieją, że nie mam ręcznika - przynoszą papierowy. Mała dziewczynka chyba jest przerażona moimi gołymi nogami, bo przecież zimno.

A ja zapomniałam jak powiedzieć, że żaden problem - mashi mushkil/maszi muszkil 

8

Rabat, godzina 7.00 - budzą nas głosy muezinów. Mieszkamy w starej kamienicy zamienionej na pensjonat. W okolicznych uliczkach jest kilka meczetów. Z otwartych drzwi widać klęczących ludzi. Przy drzwiach buty i to wskazuje na dom modlitwy. Nasz riad, czyli pensjonat, jest o wiele więcej zdobiony. Dziedziniec cały wyłożony płytkami w geometryczne wzory, w pomieszczeniach sufity drewniane, rzeźbione i malowane w drobne wzory. Małe okienka z siatką i okiennicami z kolorowymi szybkami wychodzą na wąska ulice. Tu, inaczej niż w Marakeszu, samochody nie wjeżdżają za mur starego miasta. Nawet skuterów jeździ niedużo. Kotów na ulicach mnóstwo. Mnóstwo też sklepików i jadłodajni, niektóre jednostolikowe.

Pastilla - kula z ciasta jakby francuskiego z masą midowo-migdałową i kurczakiem zjedzona. Do zjedzenia została nam harira. Podobno można znaleźć tę zupę także poza ramadanem.

Trafiliśmy na ulicę pisarczyków - przy stołach siedzieli panowie z maszynami do pisania i laptopami. Przy nich siedziały panie i dyktowały listy.

Wieża Mahameda VI miała być otwarta pod koniec 2024, ale przy bramie był znak stop. Nie obejrzeliśmy Rabatu z tarasu najwyższego 250m budynku Afryki. 

Wjechaliśmy za mur pałacu królewskiego. Za okazaniem paszportu. Okazaliśmy. Spisali dane. Przeszliśmy ze 200 m, co zajęło nam do pół godziny. Zobaczyliśmy trawę, drzewa, i bramę z wartownikami. I tyle

Nie mam klaustrofobii. Ale nie lubię wąskich uliczek zastawionych straganami i przykrytych dachem. Gdzie trzeba uważać na ośle łajno, wyleniałe koty, wózki z towarem, motocykle, rowery

Meknes, jak to mówią turyści: zrobione. Czyli komplet miast cesarskich. Pojechaliśmy gdzieś w góry szukać marabuta - grobowca świętej osoby, przy której jest jedyny w Maroku okrągły minaret. Przy takich marabutach pielgrzymi mogą otrzymać wiele błogosławieństw. Nie znaleźliśmy, co potwierdziło opinię, że nie wszystko jest na sprzedaż dla turystów. Dojechaliśmy do Volubilis. Szczęśliwie okazało się już zamknięte, więc tylko siedząc wygodnie z kawą, patrzyliśmy na zachód słońca nad rzymskimi ruinami. 

10

Wracamy do Marakeszu oglądając zazieleniejące się pola. To pewnie pszenica durum, którą służy do robienia kaszy kuskus, którą można kupić w Biedronce. I mąki wysokoglutenowej - semoliny idealnej na makarony i msemeny - smażone placuszki. Dzięki Wikipedii dowiaduję się jak to możliwe, że afrykańskim, pustynnym i górzystym Maroko mają bogatą uprawę zbóż, owoców, warzyw i winorośli. 

Kanat (arab. ‏قناة‎), kariz (pers. ‏كاريز‎), foggara – podziemna instalacja wodna używana do zaopatrywania siedzib ludzkich w wodę oraz nawadniania pól uprawnych na terenach suchych i pustynnych. Technologia ta powstała w starożytnej Persji i stamtąd rozprzestrzeniła się po świecie.
Fascynujące! *