sygnaliści
sygnały drogowe
znaki czasu;
znaki ostrzegawcze
znaki specjalne
znaki zakazu
znaki nakazu
przepisy
Popatrzcie w google maps, na zdjęciu satelitarnym widać wielkie skrzyżowanie w szczerym polu za Dębówką, równolegle do drogi z Lublina do Warszawy. Zanim wszyscy będą mogli sobie beztrosko po nim jeździć, ja każdego dnia wybieram: stać jak łajza w kilometrowym korku na lewym pasie, czy pomknąć prawym pasem, minąć piruetem TIRa blokującego skrzyżowanie, skręcić w lewo i wskakując w każdą lukę meandrować po przebudowywanej drodze. Benzyna droga, więc dla oszczędności jestem chamem.
Usprawiedliwiam się, że dzięki takim ja, korek jest krótszy, a emisja
spalin mniejsza. Pokorni wlokący się w korku, raczej tak nie myślą.
Wstydzę się, ale nie mamy holenderskiego klimatu, żeby przesiąść się na
rower. Nie mamy też ścieżek rowerowych. Ja jeżdżę chodnikiem, ale to też
występek. Chociaż nowy kodeks pozwala mi jeździć po chodniku, szerokim
na dwa metry lub każdym chodnikiem przy złej pogodzie. Co oznacza, że mogę po
chodniku jeździć zawsze, bo przy naszym chronicznym utyskiwaniu - zła
pogoda jest co dzień. Nie można niby jeździć rowerem po zebrze, ale
widziałam, a nawet sfilmowałam jak policjant (na stalowym, błyskającym rumaku) eskortował gromadkę cyklistów na pasach.
Trudny i nudny ten nasz kodeks drogowy. Co innego w Australii. Tam kierowcy sami sobie montują w samochodach ograniczniki prędkości. Poza miastami nie jeżdżą po zmierzchu, żeby nie stuknąć zwierzaka. Nawierzchnia się nie topi nawet na pustynnej drodze, nie ma kolein, a pobocza nie wykruszają się. I mają te swoje zabawne znaki zakazu drzemki oraz żądające nie tylko ustępowania miejsca bydłu, ale wypatrywania kangurów, koali i wombatów. Dla pobudzenia kierowców mają nawet znaki ostrzegawcze przed gigantyczną owocówką. Bardziej gigantyczna jest tylko kara za wożenie ze sobą owoców z jednego regionu do drugiego. Jest nawet specjalna straż rewidująca samochody w poszukiwaniu zakazanego owocu. Poważnie!
Co nam jednak mierzyć się z Australią, w jej granicach dwie Europy by się zmieściły. Bogactw ma tyle co Azja, ludności mniej niż Polska - a drogi wybudowali młodzi weterani wojenni i imigranci, żeby im się nie nudziło. Budowa dróg miała im zastąpić bitewną adrenalinę. Budowa z definicji jest nerwowa.
Trudny i nudny ten nasz kodeks drogowy. Co innego w Australii. Tam kierowcy sami sobie montują w samochodach ograniczniki prędkości. Poza miastami nie jeżdżą po zmierzchu, żeby nie stuknąć zwierzaka. Nawierzchnia się nie topi nawet na pustynnej drodze, nie ma kolein, a pobocza nie wykruszają się. I mają te swoje zabawne znaki zakazu drzemki oraz żądające nie tylko ustępowania miejsca bydłu, ale wypatrywania kangurów, koali i wombatów. Dla pobudzenia kierowców mają nawet znaki ostrzegawcze przed gigantyczną owocówką. Bardziej gigantyczna jest tylko kara za wożenie ze sobą owoców z jednego regionu do drugiego. Jest nawet specjalna straż rewidująca samochody w poszukiwaniu zakazanego owocu. Poważnie!
Co nam jednak mierzyć się z Australią, w jej granicach dwie Europy by się zmieściły. Bogactw ma tyle co Azja, ludności mniej niż Polska - a drogi wybudowali młodzi weterani wojenni i imigranci, żeby im się nie nudziło. Budowa dróg miała im zastąpić bitewną adrenalinę. Budowa z definicji jest nerwowa.