piątek, 25 października 2013

sznurówki i światłowody


Byłam kiedyś na bankiecie. Nie żebym lubiła, ale ot, trafiło się służbowo. Jeszcze lepiej trafiło się, że wśród całego tego intelektualnego sosu, w którym pławili się bywalcy - mnie udało się przysiąść do miłego, niczym nie wyróżniającego się pana.


wynalazki;
telewizory;
komputery;
telefony;
roboty;
kuchenek mikrofalowe;
zegarki kwarcowe;
układy krzemowe;

A pan zagaił lirycznie: wódki bym nalał. A ja służbowo - znaczy: bezalkoholowo.
Toż to nie o alkohol, a spirytus movens chodzi - żachnął się poetycko pan przy bankietowym stole. Bo gdybym tak - mówił wdzięcznie poruszając kieliszkiem - ten oto puchar ustawił obok tej oto butelki i w tej butelce zrobiłbym dziurkę, to światło tej oto świeczki stojącej po drugiej stronie butelki spłynęłoby do naczynia. Niemożliwe! zaprzeczyłam głupio. Proszę pani - uśmiechnął się uroczo pan - przecież tak zbudowaliśmy światłowody.
Zamiast obwiesić się na wynalazcy, porzuciłam bakient i chyżo pomknęłam do domu. Po  drodze zastanawiałam się, czy może spotkałam jednego z wybitnych pracowników UMCS, a dokładnie Pracowni Technologii Światłowodów. Dzięki nim Polska stała się siódmym krajem na świecie, w którym zaczęto eksploatować tego typu linie. Autor sukcesu w nagrodę otrzymał talon na malucha.
Trudno! Duch naukowej przygody gnał, by empirycznie sprawdzić teorię światłowodów. Wywierciłam dziurkę w butelce wody mineralnej, a po drugiej stronie ustawiłam latareczkę wysyłającą cienki, czerwony promyk. Cud! Do kieliszka spływała nie przejrzyście krystaliczna woda, ale karminowy płyn!
Pokazywałam to później dzieciakom z ulicy. Były zachwycone. Miały po kilka lat, ale chętnie słuchały też o Janie Czochralskim i robieniu monokryształów krzemu. No dobra, zmuszałam je do słuchania, gdy prosiły o włączenie komputera. Ale lubiły robienie balonów ze starych reklamówek wznoszonych ciepłym powietrzem z suszarki. I inne doświadczenia. Zmuszanie kartofla do wypuszczania pędów, a jeszcze bardziej - zmuszanie kartofla do bycia zielonym, a więc trującym. A poza tym w wieku 4 lat, doświadczyły radości samodzielnego wiązania sznurówek.
Teraz dowiaduję się, że wiązanie sznurówek to zbyt trudna sztuka dla przedszkolaka. Widziałam nawet 10-latki, które nie umiały wiązać butów. To nie jest trudna sztuka, ale rodzice uznali, że zbędna. Podobnie, jak zbędna jest znajomość odczytywania czasu ze wskazówek zegarka. Bo wynalazek Czochralskiego i jego następców, zwalnia z obowiązku zdobywania umiejętności. I w ogóle naukę zaczynać należy późno, żeby maluszki z podstawówki nie napotykały dryblasów z gimnazjów.
Może nawet dojdzie do tego, że zorganizowane zostanie referendum w sprawie zapewnienia dzieciom szklanych kloszy.

10 komentarzy:

  1. No to wiązanie sznurówek to szok... żeby rodzice 10 latkom buty wiązali

    OdpowiedzUsuń
  2. 10-latka, która nie umie wiązać butów? W tym wieku dziecko powinno być już w miarę samodzielne. Boję się, do czego może dojść, jeśli ludzie będą kolejne rzeczy uważać za zbędne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Panowie jednak nie potrafią ładnie zagaić do kobiety.

    OdpowiedzUsuń
  4. W dzisiejszych czasach rodzice chyba za bardzo wyręczają dzieci i tym sposobem robią im krzywdę

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdy pracowałam w przedszkolu starałam się nauczyć na różne sposoby każdego przedszkolaka wiązania, nawet gdy rodzice mówili, że to zbędne bo buty są wsuwane

    OdpowiedzUsuń
  6. Niektórzy rodzice robią z dzieci życiowe kaleki, niestety. Dawniej dzieci biegały całymi dniami po dworze i były bardziej samodzielne - teraz przez wielu ludzi jest to postrzegane jako "patologia".

    OdpowiedzUsuń
  7. Rodzice po prostu uwielbiają czuć się potrzebni i łechtać swoje ego, że dziecko sobie bez nich nie poradzi. Co im daje argument, by je kontrolować ;/

    OdpowiedzUsuń