Życzliwość to życie w szczęściu i szczerości
do siebie i innych ludzi. Jak mówił Paweł z Tarsu owocem ducha jest
miłość
radość,
pokój,
cierpliwość,
życzliwość,
dobroć,
wiara,
łagodność
Przeciwko takim rzeczom nie istnieje żadne prawo. Także ci, którzy
mówią: respekt! Z naciskiem na
pierwszą sylabę. Przy tym zaciskają dłoń w pięść, stukają pięścią w serce, a
następnie prostują ramię. Trochę to straszne i traci znaczenie
"respect". A nawet znaczenie "szacuneczek"
wypowiadane w pozdrowieniu, ze staromodnym uniesieniem kapelusza lub nawet
bejsbolówki... Kiedy mówię szacunek, to mam na myśli, że
traktuję innych grzecznie. Mówię:
przepraszam, dzień dobry, dziękuję... Słucham uważnie, nie przerywam. Ubieram się odpowiednio do okoliczności. Nie narzucam innym swojego
sposobu myślenia i życia. Szanuję pracę innych. Dotrzymuję słowa.
Dokładam starań, by żadne spojrzenie na innych nie miało efektu szatańskiego halo, jak psychologowie
nazywają skłonność do przypisywania właściwości, zgodnych z
emocjami pierwszego wrażenia. To nie jest łatwe. Widok garbatego brudasa, czy
zatęchłej ruiny, podpowiada, by je omijać z daleka, bo są złe. Unikam też efektu
anielskiego nimbu, co jest jeszcze trudniejsze, na pierwszy rzut oka widać
dobroć kędzierzawego chłopca lub złotowłosej dziewczyny.
Aureole powinny być zamknięte w ikonach. Aureole zaś są malowane, nie pisane.
Owszem niektórzy czasem popisują się, dopisując sakralne znaczenie błędnemu
tłumaczeniu rosyjskiego живопись lub greckiego γράφω.
Szacunek i sacrum mają inne źródło. Popatrzcie tylko na ikony Małgorzaty
Dawidiuk. Te ikony to nie jest prawosławne ikonopisanie - można by raczej z
angielska powiedzieć: All Hallows' E’en. Nie
tylko dlatego, że z mroku błyszczą nimby aniołów i aureole świętych. Podejdź
bliżej. Weź głęboki oddech. Popatrz na te deski i tkaniny. Trudno byłoby je
zauważyć wędrując w Bieszczadach. Ileż to razy podchodzi się do zatęchłej ruiny
i popatruje przez szpary w zakurzonych okienkach na tysiąckrotnie omodlone
feretrony i ornaty. I co najwyżej można łzę uronić nad cieniami wiernych,
wygnanych ze swoich wsi i świątyń.
Ja w drodze między kapliczkami szukam cienia Julii. Julię miłość prowadziła. Z
bieszczadzkiej wsi przeszła piechotą do Gdańska. Odczekała kilka tygodni na
statek i popłynęła do Ameryki. Bo tam czekał wierny mąż. I tam ona,
niepiśmienna kobiecina urodziła synka Ondrejka. Świat poznał go pod nazwiskiem
Andy Warhol. A tyle w bieszczadzkich wsiach było kobiet, co stąd wygnane nie
doszły nigdzie. Nikt na nie czekał. Nic dobrego im się nie przytrafiło.
Miały cierpliwość, wiarę, łagodność, może nawet miłość... może nawet świętość
za pazuchą.
Z poświęconych desek i tkanin, pieczołowicie odnowionych i ułożonych przez Małgorzatę w święte obrazy,
uśmiechają się wdzięczne cienie. Może święci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz