Słucham seksownych saksofonów. Wspominam wzruszona... Wzruszajcie się ze mną
Marysin II
To było gdzieś między Bychawą a
Krzczonowem. Ostatnie wesele, na które muzykanty jechały paradnym
wasągiem. Mój tata powoził stojąc, trzymając się naprężonych
lejców. Ja, malutka, stałam przy nim, a za nami muzykanty bębniły
i trąbiły. Drogę przegradzały „bramy” czekających na
weselne cukierki i wódkę. Ale bramy były dla starostów – my
furmany nie zwalniamy! Niesie nas muzyka! Gdzieś z tyłu jechała
panna młoda i druhny, ale ja od jakiejś amerykańskiej kuzynki
dostałam najładniejszą sukienkę. Kilkanaście metrów
marszczonego tiulu, haftowanego perełkami skrzącymi się w słońcu
i muzyce. Parę lat później, gdy nauczono mnie czytać -
dowiedziałam się o istnieniu Pegaza, Hermesa, Euterpe i Erato. I
kiedy wracam do wspomnień z dzieciństwa, wydaje się, że
dzwonki na końskiej uprzęży były jak skrzydła. Kokardy we
włosach i na bucikach też były jak skrzydełka. A muzykanty...
cóż, byli za plecami, mogli mieć nie klarnet i skrzypce, ale cytrę
i flet...
Marysin I
To było gdzieś między Marysinem
Wawerskim a Marysinem podlubelskim. Koledzy mojego syna postanowili
zrobić wybuchową mieszanka brzmień Europy. Połączyli mistyczne
dźwięki Łotwy, ekscytujący bułgarski śpiew, hiszpańskie
flamenco, polską nutę, trochę reggae i zmiksowali w rockowym tyglu
Europy. Z lokalnych tradycji i globalnych mód stworzyli kolejną z
ód - Ode to Youth. Przyjechali dziennikarze ze stolicy, a nawet z paru
stolic. Chodzili, pytali, słuchali, notowali... w końcu napisali i
opublikowali. Chłopcy byli oburzeni. To nie były teksty o muzyce,
tylko o polityce. A ja, cóż... Nie tłumaczyłam im, że już Platon
mówił, że gdy zmienią się trendy muzyczne, jednocześnie zmianom
ulegają fundamentalne prawa państwa. Łatwiej pisać o ludziach i
rzeczach, niż o imponderabiliach.
Marysin
To się dzieje tu i teraz. Niby w
Krakowie, ale i w wirtualnej przestrzeni. Na granicy. Niby za
rogatkami miasta, ale wewnątrz obwodnicy, po której mkną
samochody. Borderline to ciężki temat, ale cóż, żyję na krawędzi wsi i miasta, jestem przestawionym mańkutem, uczyłam się pisać
stalówką i atramentem, a piszę w wirtualnej przestrzeni. Słucham saksofonistek. Powtarzam psalm Tadeusza Nowaka: Nocą siedzę przed sobą, ja w cylindrze ja boso, a tam przez wieś z wesela ...
Nie słyszałam nigdy do tej pory Saksofonarium. Dopiero na twoim blogu usłyszałam.
OdpowiedzUsuńcieszę się :)
OdpowiedzUsuńZawsze jak do Ciebie zajrzę, dowiem się czegoś nowego i ciekawego :)
OdpowiedzUsuń🤗
Usuń🎶🎵🎶
OdpowiedzUsuńMoja babcia pochodziła z tamtych okolic, z jakiejś małej kolonii pod Bychawą. Chciałabgm kiedyś tam pojechać i zobaczyć, jak teraz wyglądają jej rodzinne strony.
OdpowiedzUsuńinaczej, zupełnie inaczej niż 50 lat temu
UsuńAle fajna muza! Słuchałabym, słuchała... Ale nie wiedziałam o wybuchowej mieszance brzmień między Marysinem a Marysinem. Też mieszkam (i żyję) na granicy ;-)
OdpowiedzUsuńale teraz przynajmniej borderline jest modne ;)
UsuńWow, jaka ciekawa muzyka, wielowątkowa...
OdpowiedzUsuńLubię saksofon :-)
a to aż cztery saksofony!
UsuńCiekawa muzyka, nie słyszałam tego nigdy wcześniej. :-)
OdpowiedzUsuń