Znów buty, buty, buty, tupot nóg o
nagi bruk i skandowanie: raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę...
I kto to krzyczy?
burżuazja
arystokracja
inteligencja
panowie
damy
elity
socjeta
high life
establishment
Tak na pierwszy rzut oka, a nawet przy
drugim spojrzeniu maszerujący panowie wyglądają na takich, co
mogliby raczej śpiewać „Czerwony sztandar”. Owszem, była to
pieśń obcych, bo szwajcarskich anarchistów z XIX wieku. Niemniej
już od roku 1882 stała się rewolucyjnym hymnem bojowym polskiego
proletariatu. Dla współczesnego narodowego prekariatu też byłaby
bardziej stosowna niż deklaracja, że nie chcą komuny, nie chcą i
już. Bo nie ma komuny, tylko kapitalizm, nie ma internacjonalizmu,
tylko globalizm. Bardziej stosowne byłoby więc skandować „wasze
kamienice - nasze ulice”. Nagi bruk, jak pięknie napisał
Żeromski:
Pieśń o czerwonym sztandarze
zlatywała z ich warg zdrętwiałych i rwała się raz w raz. Co ją
ze zduszonej piersi wysiepali jak obosieczny miecz — co wyrzucili
strofę spomiędzy zwartych zębów, to się nagle rozsypała, jak
lotny piach, w luźne wyrazy, w tony i dźwięki...
Na przodzie, o krok przed tłumem
szedł oberwany szewc, w krótkich portkach, wygniecionych kolanami,
wygniłych w kroku, w smokingu, na jedwabnej ongi podszewce, spiętym
na brzuchu agrafką, i w czerwonym szaliku na szyi. Pijacka jego
twarz była zsiniała, nos popielaty, oczy skostniałe z zachwycenia.
Śmiał się na cały głos chichotem, od którego słuchaczom kolana
drżały, śmiał się nareszcie, śmiał się raz szczerze, w zamian
za całe swe sobacze życie. Wołał wymachując zzieleniałym
kapeluszem ku górnym piętrom, ku widzom z balkonów:
— Schodź, burżuaza, na dół!
Pięknie do spaceru prosimy
Kobieta idąca w środku i ręką
podtrzymująca sztandar miała na twarzy wyraz spokoju, jasności,
można by powiedzieć, wyraz łaski. Widać było z daleka jej twarz
głupią, natchnioną i miłościwą. Podnosiła coraz wyżej rękę
i coraz wyżej, pewnie odruchowo, podnosiła dziecko. A może nie,
może nie odruchowo! Może w tych minutach wiedziała, co czyni. Może
je naumyślnie pokazywała światu podłemu. Piwniczne dziecko miało
twarz posępną, blado-czarną. spojrzenie gniewne i groźne.
Czemuż je miała kryć?
Żeby się chowało w rynsztoku
Ojczyzny? Żeby rosło wśród czarnych ścian piwnicy, po których
ciecze wilgoć wieczna? Żeby oddychało kwaśnym, kapuścianym
powietrzem i smrodem nocnych wspólnych legowisk? Żeby żyło bez
powietrza, bez światła, bez strawy ludzkiej w kącie, gdzie się
tłoczy i morduje, zaraża chorobami i zbrodniami stado wdeptane w
ziemię?
Za czasów
Żeromskiego podział na panów i hołotę był prosty. Wiadomo było
kto biały, kto czerwony. Kto pan, kto cham. Kto mainstream, kto
naród. Teraz trudno odróżnić suwerena od czerwonej hołoty.